ROSJA CARSKA PODCZAS WOJNY

Przyczyny i cele udziału Rosji w wojnie znajdowały się ze sobą w sprzeczności. Krwawa walka była właściwie zapasami o panowanie nad światem. Rosja nie dorosła pod tym względem do wojny światowej. Tak zwane cele wojenne Rosji, jako takiej (cieśniny tureckie, Galicja, Armenja), nosiły prowincjonalny charakter; osiągnięcie ich mogło być tylko zjawiskiem wtórnem, zależało bowiem od tego, w jakim stopniu cele te zgadzałyby się z interesami miarodajnych uczestników wojny.

Z drugiej jednak strony, Rosja, będąc wielkiem mocarstwem, musiała wtrącić się do bójki czołowych krajów kapitalistycznych, podobnie jak, w poprzedniej epoce, musiała wprowadzić u siebie zakłady przemysłowe, fabryki, drogi żelazne, broń szybkostrzelną i samoloty. Polemiki, staczane częstokroć przez historyków rosyjskich najnowszej szkoły, a dotyczące kwestji, w jakim stopniu Rosja carska dojrzała do współczesnej polityki imperjalistycznej, grzęzną nieraz w scholastyce, albowiem traktują Rosję na arenie stosunków międzynarodowych jako coś odosobnionego, stanowiącego samodzielny czynnik. A tymczasem Rosja była zaledwie jednem z ogniw w łańcuchu całego systemu.

Indje, merytorycznie i formalnie, brały udział w wojnie jako angielska kolonia. „Dobrowolny" formalnie akces Chin był, w istocie, udziałem niewolnika w zwadzie panów. Udział Rosji znajduje się gdzieś pośrodku, pomiędzy udziałem Francji, a udziałem Chin. Rosja płaciła w ten sposób za prawo do przymierza z przodującemi krajami, za prawo do importu kapitałów i uiszczania od nich odsetków, to jest w istocie rzeczy za prawo do zajmowania wobec swych sprzymierzeńców pozycji ich uprzywilejowanej kolonii; ale równocześnie — za prawo uciskania i rabowania Turcji, Persji, Galicji i wogóle krajów słabszych i jeszcze bardziej od niej samej zacofanych.

Rozdwojony imperjalizm burżuazji rosyjskiej odgrywał w swej osnowie rolę agenta innych, potężniejszych czynników mocarstwowych. Instytucja kompradorów chińskich stanowi klasyczny wzór burżuazji narodowej, stworzonej według typu pośrednictwa agenturowego pomiędzy obcym kapitałem finansowym a gospodarstwem własnego kraju. W hierarchji państwowej świata Rosja zajmowała przed wojną o wiele wyższe stanowisko, aniżeli Chiny. Inna to sprawa, jakie miejsce zajęłaby po wojnie, gdyby nie wybuch rewolucji. Ale samowładztwo rosyjskie, z jednej strony, burżuazja rosyjska zaś, z drugiej, wykazywały dobitnie wszystkie najjaskrawsze cechy kompradoryzmu: egzystowały i czerpały soki żywotne ze stosunków z obcym imperjalizmem, wysługiwały się mu i nie mogłyby się utrzymać, gdyby nie oparcie o ten imperjalizm. Wprawdzie nie utrzymały się, koniec końców, nawet przy jego poparciu. Napoły kompradorska burżuazja rosyjska była w takim samym sensie zainteresowana w światowym imperjalizmie, w jakim agent, otrzymujący procentową prowizję, dba o interesy swego pryncypała.

Armja jest narzędziem wojny. Ponieważ każda armja uchodzi w mitologii narodowej za niezwyciężoną, przeto rosyjskie klasy panujące nie znajdowały podstaw do pozbawiania carskiej armji tej opinji. W istocie zaś armja ta była poważną siłą tylko wobec ludów napoły barbarzyńskich, drobnych sąsiadów i rozkładających się państw; na arenie europejskiej mogła występować jedynie w składzie jakiejś koalicji; w zakresie obrony spełniała swe zadanie jedynie dzięki skojarzeniu z bezkresnemi przestrzeniami, rzadkiem zaludnieniem i bezdrożem. Wirtuozem armji chłopów pańszczyźnianych był Suworow. Rewolucja francuska, utorowawszy drogę nowemu społeczeństwu i nowej sztuce wojskowej, wydała na suworowską armję wyrok śmierci.

Połowiczne zniesienie pańszczyzny i wprowadzenie powszechnej służby wojskowej przyczyniło się w jednakowym stopniu do zmodernizowania armji i kraju, t. j. obdarzyło armję wszystkiemi temi sprzecznościami, które były właściwe narodowi, mającemu dopiero odrobić swą rewolucję mieszczańską. Armja carska kształtowała się i zbroiła, coprawda, według zachodnich wzorów; ale dotyczyło to raczej formy, a niżeli treści. Poziom kulturalny chłopa - żołnierza i poziom techniki wojskowej były sobie zupełnie niewspółmierne. Nieokrzesanie, nieuctwo, lenistwo, złodziejstwo klas panujących Rosji znajdowało swój wyraz w składzie osobowym dowódców. Przemysł i transport zdradzały nieustannie swą niedostateczność w obliczu wzmożonych wymogów czasu wojny. Wojsko, uzbrojone,   zdawałoby się,   dostatecznie na początku wojny, nie posiadało niebawem nietylko broni, ale nawet i obuwia. Carska armja pokazała podczas wojny z Japonją ile jest warta. Monarchia, przy pomocy Dumy, uzupełniła w okresie kontrrewolucji składy wojskowe oraz cokolwiek podreperowała opinję armji, w tej liczbie również i opinię o jej niezwyciężoności. W roku 1914-ym nastała chwila nowej, znacznie cięższej próby.

Pod względem finansowym i zaopatrzenia wojskowego, Rosja znajduje się odrazu podczas wojny w niewolniczej zależności od swych sprzymierzeńców. Stosunek ten jest tylko występującym w dziedzinie wojskowości objawem ogólnej zależności Rosji od czołowych krajów kapitalistycznych. Ale pomoc, udzielona przez sprzymierzonych, nie ratuje sytuacji. Brak sprzętu wojennego, niewielka ilość fabryk, mogących go wytwarzać, nierozwinięta sieć dróg żelaznych, służących do transportu materjałów wojskowych, wszystko to przyczyniło się do transkrypcji zacofania rosyjskiego na zrozumiałą dla każdego wymowę porażek, doznawanych na polach bitew. Porażki te przypominały rosyjskim liberałom narodowym, że ich przodkowie nie dokonali rewolucii mieszczańskiej i że potomkowie są, wobec tego, dłużnikami historji.

Pierwsze dni wojny były jednocześnie pierwszemi dniami hańby. Po całym szeregu drobnych katastrof, na wiosnę 1915-go roku zaczął się powszechny odwrót. Występna nieudolność generałów skrupiała się na ludności cywilnej. Olbrzymie połacie kraju wyludniono przemocą. Szarańczę ludzką zapędzano nahajami na tyły. Klęskę zawnętrzną uzupełniano klęską wewnętrzną.

Minister wojny, generał Poliwanow, odpowiadając na dotyczące sytuacji na froncie pytania zatrwożonych swych kolegów, oświadczył dosłownie: „pokładam nadzieję w przestrzeniach nie do przebycia, w naszych błotach i trzęsawiskach oraz ufam w łaskę świętego Mikołaja z Myru, patrona Świętej Rusi" (posiedzenie z d. 4-go sierpnia 1915-go roku). Generał Ruzskij przyznał się po upływie tygodnia wobec tych samych ministrów: „Nie możemy sprostać wymaganiom współczesnej techniki wojskowej. Niema mowy o tem, abyśmy mogli dotrzymać kroku Niemcom”. Nie były to przemijające nastroje. Oficer Stankiewicz cytuje zdanie inżyniera korpusu: „wojna z Niemcami jest beznadziejnem przedsięwzięciem, gdyż my nic nie potrafimy robić. Nawet stosowanie nowych sposobów walki przyczynia się do naszych niepowodzeń”. Istnieje niezliczona ilość podobnych opinij.

W jednej tylko dziedzinie generałowie rosyjscy potrafili wykazać nielada rozmach, a mianowicie, gdy chodziło o wyciąganie z kraju mięsa ludzkiego. Z wołowiną i wieprzowiną obchodzono się daleko oszczędniej. Niepozorne zera sztabowe, jak Januszkiewicz przy Mikołaju Mikołajewiczu lub Aleksiejew przy carze, zatykały wszystkie dziury nowemi mobilizacjami i pocieszały siebie oraz mocarstwa sprzymierzone kolumnami cyfr. które nie mogły przecież zastąpić kolumn bojowników. Zmobilizowano blisko 15 miljonów osób, któremi zapychano składy, koszary, etapy. Panował w nich ścisk, ludzie deptali sobie po nogach, wywołując rozgoryczenie i przekleństwa. Jeżeli owe tłumy ludzkie były dla potrzeb frontu wielkością urojoną, to dla tyłów stanowiły bardzo ważki czynnik rozprzężenia. Blisko 5 i pół miljona żołnierzy figurowało w spisach zabitych, rannych i jeńców. Liczba dezerterów wzmagała się. Ministrowie narzekali już w lipcu 1915-go roku: „Rosja jest nieszczęsnym krajem. Armja rosyjska, która niegdyś rozbrzmiewała na świat cały odgłosami zwycięstw... nawet ta armja składa się z samych tchórzów i dezerterów”.

Ministrowie, wykpiwający z szubienicznym humorem „męstwo, wykazywane przez generałów podczas odwrotu”, trawili swój czas na rozstrząsaniu takich problematów: czy wywieźć z Kijowa relikwje święte, czy też ich nie wywozić? Car sądził, że nie trzeba wywozić, gdyż „Niemcy nie odważą się ich tknąć, a jeżeli się odważą, to tem gorzej dla Niemców”. Ale Synod wziął się już do ewakuacji relikwij: „Gdy opuszczamy jakąś miejscowość, zabieramy z niej ze sobą co jest najdroższego”. Działo się to przecież nie w epoce wypraw krzyżowych, lecz w XX-ym stuleciu, kiedy wiadomości o porażkach rosyjskich rozgłaszano przez radjo.

Sukcesy, osiągane przez Rosję na Austro-Węgrzech, należy przypisać raczej zwyciężonemu, aniżeli zwycięzcy. Rozsypująca się monarchja Habsburgów dawno już czekała na grabarza, nie wymagając nawet odeń nadmiernych kwalifikacyj. Rosja mogła się dawniej pochwalić powodzeniem oręża wobec państw, dotkniętych rozkładem wewnętrznym, jak Turcja, Polska lub Persja. Zwrócony ku Austro-Węgrom front południowo-zachodni armji rosyjskiej osiągał znaczne zwycięstwa, które korzystnie wyróżniały go z pośród innych frontów. Odznaczyło się tutaj kilku generałów, którzy niczem, coprawda, nie dowiedli swych zdolności wojskowych, lecz bądź co bądź nie przesiąkli fatalizmem nieustannie zwyciężanych dowódców. Środowisko to dało później kilku białych „bohaterów” wojny domowej.

Wszyscy szukali kozła ofiarnego, na któregoby można było zwalić winę. Oskarżano w czambuł Żydów o szpiegostwo. Niszczono dobytek ludzi o niemieckich nazwiskach. Sztab wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza rozkazał, aby rozstrzelano pułkownika Miasojedowa jako szpiega niemieckiego, chociaż rozstrzelany nie był nim, najwidoczniej. Pod zarzutem, może nawet słusznym, zdrady stanu aresztowano Suchomlinowa,   ministra   wojny,   osobę   próżną i niechlujną. Brytyjski minister spraw zagranicznych, Grey, odezwał się w te słowa do przewodniczącego   rosyjskiej delegacji   parlamentarnej: „macie bardzo odważny rząd, skoro zdobył się podczas wojny na oskarżenie o zdradę swego ministra spraw wojskowych”.   Sztaby i Duma oskarżały dwór o sprzyjanie Niemcom. Wszyscy razem zazdrościli sprzymierzeńcom i pałali do nich nienawiścią. Dowództwo francuskie oszczędzało swe   armje,   wystawiając   na   niebezpieczeństwo   rosyjskich żołnierzy.   Anglja powoli nabierała   rozmachu.  W  salonach piotrogrodzkich   i w   sztabach   frontowych   żartowano   sobie przyjemnie:   „Anglja   ślubowała,  że wytrwa aż do ostatniej kropli krwi... żołnierza rosyjskiego”. Żarty te rozchodziły się i docierały do żołnierzy na frontach. „Wszystko dla wojny”! mawiali   ministrowie,   posłowie,    generałowie,  dziennikarze. Żołnierz poczynał rozważać sobie w okopach: „Wszyscy oni gotowi są wojować do ostatniej kropli... mojej krwi".

Armja rosyjska postradała przez cały przeciąg wojny więcej zabitych od jakiejkolwiek innej armji, uczestniczącej w masakrze ludów. Ilość zabitych w armji rosyjskiej wynosiła blisko 2 i pół miljona, czyli 40% strat wszystkich armij Ententy. Przez pierwsze miesiące żołnierze ginęli od pocisków bez zastanowienia, albo też zastanawiając się niewiele. Ale z dnia na dzień zyskiwali na doświadczeniu, będącem gorzkiem doświadczeniem tłumu, którym nie umiano dowodzić. Skalą, którą mierzyli chaos generalski, były bezcelowe przemarsze, dokonywane na odstających zelówkach, i ilość niezjedzonych obiadów. Krwawy konglomerat ludzi i rzeczy zrodził uogólniający wyraz: nonsens, który w dosadnym języku żołnierzy zastępowano innem, soczystszem słowem.

Rekrutująca się z chłopów piechota najszybciej ulegała rozkładowi. Artylerję, zawierającą znaczny odsetek robotników przemysłowych, cechuje wogóle bez porównania większa podatność na idee rewolucyjne: jaskrawe dowody tego mieliśmy w roku 1905-ym. Jeżeli, naodwrót, artylerja w r. 1917-ym wykazała więcej konserwatyzmu od piechoty, to dlatego, że przez formacje piechoty przechodziły, jak przez przetak, coraz to nowe i coraz mniej ociosane masy ludzkie; artylerja zaś, ponosząca bez porównania mniejsze straty, zachowywała swe stare kadry. Podobne zjawisko można było zaobserwować również i w innych wojskach specjalnych. Ale i artylerja ustąpiła wreszcie.

Dowództwo naczelne wydało podczas odwrotu z Galicji następujący tajny rozkaz: chłostać żołnierzy rózgami za dezercję i inne przestępstwa. Żołnierz Pirejko opowiada: „Zaczęto dawać żołnierzom rózgi za byle drobne wykroczenie, naprzykład za samowolne opuszczenie oddziału na kilka godzin, a czasami bito ot tak, aby rózgą dodać żołnierzom animuszu”. Kuropatkin, powołując się na Guczkowa, notował już dn. 17-go września 1915-go roku: „szeregowcy rozpoczęli wojnę z zapałem. Teraz są już zmęczeni i, wobec nieustannego odwrotu, utracili wiarę w zwycięstwo”. Minister spraw wewnętrznych wydaje w tym samym mniej-więcej czasie następującą opinję o 30 tysiącach znajdujących się w Moskwie żołnierzy-ozdrowieńców: „są to rozhukani swawolnicy, nie uznają żadnego rygoru, awanturują się, wywołują scysje z policjantami (żołnierze zabili niedawno stójkowego), odbijają aresztowanych i t. d. Nie ulega wątpliwości, że w razie rozruchów, cała ta horda stanie po stronie tłumu”. Wspomniany przez nas żołnierz Pirejko pisze: „Wszyscy, bez wyjątku, interesowali się tylko sprawą pokoju... Armję nic nie obchodziło, kto zwycięży i jaki będzie pokój: — trzeba jej było pokoju za wszelką cenę, gdyż wojna ją znękała”.

S. Fedorczenko, kobieta obdarzona zmysłem spostrzegawczym, podsłuchała, będąc siostrą miłosierdzia, rozmowy żołnierzy, nieomal ich myśli, i zanotowała je umiejętnie na luźnych kartkach. W ten sposób powstała książka p. t. „Lud na wojnie", pozwalająca nam zajrzeć do owego laboratorium, w którem bomby, drut kolczasty, gazy trujące i nikczemność władz kształtowały w ciągu długich miesięcy świadomość kilku miljonów chłopów rosyjskich, obok zaś chrzęstu kości ludzkich rozbrzmiewały odwieczne przesądy. W niejednym z utworzonych samorzutnie aforyzmów żołnierskich tkwiły już hasła przyszłej wojny domowej.

Generał Ruzskij skarżył się w grudniu 1916-go roku, że Ryga jest nieszczęściem frontu północnego: „jest to, podobnie, jak Dynaburg, gniazdo, zdeprawowane przez propagandę”. Generał Brussiłow wtórował: „oddziały, nadchodzące z ryskiego okręgu, są zdemoralizowane, żołnierze nie chcą iść do ataku, jednego dowódcę kompanji wzięto na bagnety, trzeba było rozstrzelać kilku szeregowców i t. p.” „Grunt podatny, na którym rozwinął się ostateczny rozkład armji, powstał już dawno, znacznie wyprzedzając przewrót”, wyznaje Rodzianko, utrzymujący stosunki z oficerami i często odwiedzający front.

Rozproszone żywioły rewolucyjne tonęły początkowo w armji, zaczęły jednak wypływać wraz ze wzmaganiem się powszechnego niezadowolenia. Wysyłanie na front robotników, karanych w ten sposób za udział w strejkach, uzupełniało szeregi agitatorów, ciągły zaś odwrót stwarzał im wdzięcznych słuchaczy. „Armja na tyłach, a zwłaszcza na froncie, — melduje ochrana — pełna jest żywiołów, których jedna część zdolna jest do czynnego udziału w powstaniu, druga zaś potrafi tylko odmówić udziału w akcji uśmierzającej”... Piotrogrodzki gubernjalny zarząd żandarmerji raportuje w październiku 1916-go roku na zasadzie sprawozdania pełnomocnika związku ziemstw, że w armji panuje niepokój, stosunki pomiędzy oficerami a żołnierzami są bardzo naprężone, zachodzą nawet wypadki krwawych scysyj, tysiące dezerterów wałęsają się wszędzie. „Ktokolwiek spędził pewien czas wpobliżu armji musi odnieść niewątpliwe wrażenie moralnego rozkładu wojska”. Sprawozdanie nadmienia ostrożnie, że aczkolwiek niejedna z podobnych informacyj wydaje się mało prawdopodobna, trzeba im jednak ufać, gdyż liczni lekarze, wracający z armji czynnej, przywozili podobne wiadomości.

Nastrój tyłów harmonizował zupełnie z nastrojem frontu. Większość delegatów na konferencji partji kadetów (październik 1916-go roku) stwierdzała apatję i brak wiary w zwycięski koniec wojny — „we wszystkich warstwach ludności, a przedewszystkiem na wsi i w środowiskach biedoty miejskiej”. Dyrektor departamentu policji pisał 30 października 1916-go roku w przeglądzie nadesłanych raportów o „dającem się zauważyć we wszystkich warstwach ludności pewnem zmęczeniu wojną i pragnieniu jak najszybszego zawarcia pokoju, niezależnie od jego warunków”...

Wszyscy ci panowie, posłowie i policjanci, generałowie i pełnomocnicy ziemstw, lekarze i byli żandarmi, zaczną utrzymywać po upływie kilku miesięcy, że to rewolucja zabiła patrjotyzm w armji i że bolszewicy wydarli im z rąk niewątpliwe zwycięstwo.

***

Koryfeuszami chóru wojującego patrjotyzmu byli, ma się rozumieć, konstytucyjni demokraci (kadeci). Liberalizm, stargawszy jeszcze w końcu 1905-go roku problematyczne więzy, które go łączyły z rewolucją, od samego początku powstania kontrrewolucji rozwinął sztandar imperjalizmu. Jedno wynikało z drugiego: skoro nie można wymieść z kraju feudalnych rupieci, czego wymaga zapewnienie burżuazji panującego stanowiska, nie pozostaje nic innego, jak zawrzeć przymierze z monarchjąi szlachtą, które zapewni kapitałowi korzystniejszą pozycję na arenie świata. O ile odpowiada to rzeczywistości, że katastrofę światową przygotowywano z rozmaitych stron, wobec czego była ona poniekąd niespodzianką nawet dla najodpowiedzialniejszych jej organizatorów, to nie ulega też wątpliwości, że liberalizm rosyjski, jako inspirator polityki zagranicznej monarchji, brał niepośledni udział w pracach przygotowawczych do wojny. Wodzowie burżuazji rosyjskiej powitali zasadnie wojnę 1914-go roku, jako swą wojnę. Przedstawiciel klubu kadetów oświadczył 26 lipca 1914-go roku na uroczystem posiedzeniu Dumy Państwowej, co następuje: „nie stawiamy warunków, ani żądań, rzucamy tylko na szalę stanowczą decyzję pokonania przeciwnika”. Pojednanie całego narodu stało się w Rosji oficjalną doktryną. Szef protokółu, hrabia Benkendorf, oświadczył dyplomatom podczas moskiewskich manifestacyj patrjotycznych: „Oto macie, panowie, rewolucję, którą przepowiadano nam w Berlinie!” „Podobna myśl — komentuje ambasador francuski Paléologue — porywa najwidoczniej wszystkich”. Są ludzie, którzy poczytują za swój obowiązek żywić i siać złudzenia w warunkach, które — zda się — wyłączały je całkowicie.

Niedługo trzeba było czekać na wytrzeźwienie. Jeden z najekspansywniejszych kadetów, adwokat i ziemianin Rodiczew, zawołał na posiedzeniu centralnego komitetu partji wkrótce po wybuchu wojny: „Czyżbyście naprawdę sądzili, że z tymi głupcami można zwyciężyć!” Zdarzenia wykazały, że z głupcami nie można zwyciężyć. Liberalizm, utraciwszy w znacznym stopniu wiarę w zwycięstwo, usiłował wyzyskać bezwład wojny, aby dokonać rugów wśród kamaryli i zmusić monarchję do zawarcia porozumienia. Za główny środek, stosowany do osiągnięcia tego celu, posłużyło oskarżenie partji dworskiej o sprzyjanie Niemcom i przygotowywanie odrębnego pokoju.

Na wiosnę 1915-go roku, gdy bezbronne wojska cofały się na całym froncie, w sferach rządowych postanowiono — nie obeszło się to bez nacisku sprzymierzonych — pozyskać prywatną inicjatywę przemysłową do pracy na potrzeby armji. Utworzona w tym celu specjalna narada posiadała w swym składzie, obok biurokratów, najwpływowszych działaczy przemysłu. Związki ziemstw i miast, powołane do życia na początku wojny, oraz komitety przemysłu wojennego, zorganizowane na wiosnę roku 1915-go, stały się głównemi pozycjami burżuazji w prowadzonej przez nią walce o zwycięstwo i władzę. Duma Państwowa, opierając się o te organizacje, mogła z większą pewnością siebie podjąć pośrednictwo pomiędzy burżuazją a monarchją.

Rozległe perspektywy polityczne nie odrywały jednak uwagi od ważkich zadań dnia powszedniego. Ze specjalnej narady, jako z głównego zbiornika,   płynęły rozgałęzionemi kanałami dziesiątki i setki miljonów, które w sumie stanowiły miljardy, obficie zraszając przemysł i zaspakajając po drodze liczne apetyty. W Dumie Państwowej i w prasie podawano do wiadomości publicznej informacje o niektórych zyskach wojennych w latach 1915 — 16; spółka moskiewskich liberalnych włókienników Riabuszyńskich wykazała 75% czystego zysku; manufaktura twierska — aż 111%; walcownia miedzi Kolczugina dała ponad 112 milj., mając 10 miljonów kapitału zakładowego. Cnotę patrjotyczną wynagradzano na tym odcinku hojnie i szybko.

Nastąpił paroksyzm spekulacji wszelkiego rodzaju i gorączkowej gry na giełdzie. Z krwawej piany powstawały olbrzymie fortuny. Mimo braku w stolicy chleba i opału, nadworny jubiler Faberge mógł się chwalić, że nigdy jeszcze nie robił równie doskonałych interesów. Frejlina Wyrubowa opowiada, że nie było jeszcze sezonu, w którymby sprawiano sobie tyle kosztownych strojów i kupowano tyle brylantów, co właśnie zimą 1915 — 16 roku. Nocne zakłady rozrywkowe zapełniali bohaterowie tyłów, legalni dezerterzy i zwykłe czcigodne osoby, będące w zbyt dojrzałym wieku, aby pójść na front, ale posiadające dość wigoru młodzieńczego, aby korzystać z uciech życia. Niepośledni udział w tej uczcie podczas morowej zarazy brali wielcy książęta. Nikt nie obawiał się nadmiernych wydatków. Z góry spływał nieustannie złoty deszcz. „Społeczeństwo” nadstawiało ręce i kieszenie, damy z arystokracji podkasywały wysoko swe poły, wszyscy nurzali się w krwawem błocie — bankierzy, intendenci, przemysłowcy, baletnice carskie i wielkoksiążęce, dostojnicy cerkwi, damy dworu, posłowie liberalni, generałowie frontu i tyłów, radykalni adwokaci, jaśnie oświeceni świętoszkowie płci obojga, liczni siostrzeńcy, a zwłaszcza siostrzenice. Wszyscy śpieszyli, aby łapać i żreć, obawiając się, że błogosławiony deszcz się skończy, i wszyscy odrzucali z oburzeniem haniebną myśl o przedwczesnem zawarciu pokoju.

Wspólne korzyści, porażki zewnętrzne i niebezpieczeństwo wewnętrzne zbliżyły do siebie partje klas posiadających. Duma, rozszczepiona w wigilję wojny, zyskała w 1915-ym roku większość patrjotyczno-opozycyjną, która nadała sobie nazwę „bloku postępowego”. Za jego oficjalne zadanie uznano, ma się rozumieć, „zaspokojenie potrzeb, wywołanych przez wojnę”. Do bloku nie weszli: na lewicy — socjalni demokraci i trudowicy, na prawicy — zdecydowanie czarnosecinne ugrupowania. Wszystkie pozostałe kluby Dumy, a więc kadeci, postępowcy, trzy odłamy październikowców, grupa środka i część nacjonalistów, należały do bloku, podobnie jak i ugrupowania narodowościowe:    Polacy,   Litwini,    mahometanie, żydzi i t. p. Blok, nie chcąc odstraszyć cara formułą odpowiedzialnego   ministerstwa,  domagał   się   mianowania   „rządu zjednoczonego, składającego się z osób, cieszących się zaufaniem kraju”. Minister spraw wewnętrznych, książę Szczerbatow,   scharakteryzował   wówczas   blok   postępowy,   jako czasowe   „zjednoczenie,   wywołane   przez   obawę   rewolucji społecznej”. Nie trzeba było zresztą nadmiernej przenikliwości, aby to zrozumieć. Milukow, stojący na czele kadetów, a przez to samo — i bloku opozycyjnego, oświadczył na konferencji swej partji: „Siedzimy na wulkanie... Naprężenie doszło już do kresu... Byle zaprószona iskra może wzniecić straszliwy pożar... Potrzeba nam dziś silnej władzy, więcej, niż kiedykolwiek; niech będzie zła, czy dobra, byle była silna”.

Spodziewano się tak dalece, że car pod presją klęsk na froncie zgodzi się na ustępstwa, iż w sierpniu w prasie liberalnej ukazała się nawet gotowa lista domniemanego „gabinetu zaufania” z przewodniczącym Dumy, Rodzianką, jako premjerem (według innej wersji, na stanowisko to wysuwano przewodniczącego związku miast, księcia Lwowa), z Guczkowem w charakterze ministra spraw wewnętrznych, Milukowem — i ministrem spraw zagranicznych i t. d. Większa część tych osób, które ofiarowały siebie do zawarcia przymierza z carem przeciwko rewolucji, znalazła się po upływie półtora roku w składzie rządu „rewolucyjnego”. Historja   pozwala sobie nieraz na podobne figle. Żart, tym razem, trwał przynajmniej niedługo.

Bieg wydarzeń nastraszył większość ministrów gabinetu Goriemykina w nie mniejszym stopniu, niż kadetów, to też ministrowie ci byli podatni do zawarcia porozumienia z blokiem postępowym. „Rząd, nie cieszący się zaufaniem osoby, sprawującej władzę najwyższą,   armji, miast, ziemstw, szlachty, kupców i robotników, niedość, że nie może pracować, ale nie może nawet istnieć. Taki rząd jest oczywistą niedorzecznością”. Temi słowy pisze książę Szczerbatow w sierpniu 1915-go roku o rządzie, w którym sam był ministrem spraw wewnętrznych. „Trzeba tylko zaaranżować wszystko przyzwoicie i otworzyć przełaz, — powiedział minister spraw zagranicznych, Sazonow — a kadeci pierwsi przystaną na porozumienie.   Z Milukowa jest największy burżuj i on właśnie boi się najbardziej rewolucji społecznej. Większość kadetów drży, zresztą, o swe kapitały”. Milukow również uważał, zkolei, że blok postępowy będzie musiał poczynić „pewne ustępstwa”. Obie strony były więc skore do targów, to też zdawało się, że sprawa jest na dobrej drodze. Ale premjer Goriemykin, biurokrata, uginający się pod brzemieniem lat i zaszczytów, stary cynik, robiący politykę w przerwach pomiędzy dwoma pasjansami, opędzający się od wszelkich utyskiwań powiedzeniem, iż „wojna go nie dotyczy”, udał się 29 sierpnia do kwatery głównej, aby złożyć raport carowi, i powrócił z wiadomością, że wszyscy winni pozostać na swych stanowiskach, oprócz niesfornej Dumy, która będzie rozwiązana 3-go września. Carskiego ukazu o rozwiązaniu Dumy wysłuchano bez żadnych sprzeciwów: posłowie wznieśli na cześć cara okrzyk „niech żyje”, poczem rozeszli się.

Jak się więc to stało, że rząd carski, który, w myśl własnego wyznania, nie opierał się na nikim, zdołał się potem utrzymać jeszcze przez półtora zgórą roku? Przemijające sukcesy rosyjskiego oręża wywarły, niewątpliwie, swój wpływ, wzmocniony przez wpływ dobroczynnego złotego deszczu. Sukcesy na froncie skończyły się, wprawdzie, niebawem, ale zyski, osiągane na tyłach, trwały nadal. Główną przyczyną wzmocnienia się monarchji na dwanaście miesięcy przed jej upadkiem było jednak nadmierne zróżniczkowanie niezadowolenia ludu. Naczelnik moskiewskiej ochrany meldował o zwrocie burżuazji na prawo, który nastąpił pod wpływem „obawy wybryków rewolucyjnych, jakie mogą się wydarzyć po wojnie”: rewolucję podczas wojny uważano jeszcze, jak widzimy, za coś niemożliwego. Przemysłowców napawało ponadto obawą „kokietowanie proletarjatu przez niektórych kierowników komitetów przemysłu wojennego”. Raport pułkownika żandarmerji Martynowa, dla którego lektura zawodowa literatury marksistów nie minęła bez śladu, opiewał w konkluzji, że za przyczynę pewnej poprawy sytuacji politycznej należy uznać „coraz większe zróżniczkowanie się klas społecznych, ujawniające wyraźną sprzeczność ich interesów, która zwłaszcza w dobie obecnej dobitnie się zaznacza”.

Rozwiązanie Dumy we wrześniu 1915 roku było otwartem wyzwaniem, rzuconem burżuazji, nie zaś robotnikom. Ale podczas gdy liberałowie wychodzili z Dumy, wołając ,,niech żyje!”, — przyznać należy — bez nadmiernego entuzjazmu, — robotnicy Piotrogrodu i Moskwy zareagowali na rozwiązanie strejkami protestacyjnemi. Ostudziło to jeszcze bardziej „zapał” liberałów, którzy najwięcej obawiali się nieproszonego wtrącania się osób trzecich do ich familijnego dyskursu z monarchją. Ale co począć dalej? Liberalizm, przy akompanjamencie delikatnych pomruków na swem lewem skrzydle, zatrzymał swój wybór na wypróbowanej recepcie: nie opuszczać pod żadnym pozorem gruntu legalizmu i, spełniając czynności patrjotyczne, uczynić biurokrację „poniekąd zbędną”. Listę ministerstwa liberalnego trzeba było narazie odłożyć.

Sytuacja pogarszała się tymczasem automatycznie. W maju 1916-go roku Dumę zwołano ponownie, nikt jednak nie wiedział, w jakim celu, właściwie. Duma w każdym razie nie miała zamiaru nawoływać do rewolucji. A poza tem nic nie miała do powiedzenia. „Podczas tej sesji — pisze Rodzianko w swych wspomnieniach — praca wlokła się ospale, posłowie przychodzili nieregularnie na posiedzenia... Ustawiczna walka wydawała się nadaremną, rząd nie chciał słyszeć o niczem, rozprzężenie wzmagało się, a kraj zbliżał się do katastrofy”. Dzięki lękowi burżuazji przed rewolucją i niemocy tej burżuazji bez rewolucji, monarchja uzyskała w ciągu roku 1916-go pewne pozory oparcia społecznego.

Na jesieni sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej. Beznadziejność dalszego prowadzenia wojny stała się oczywista dla wszystkich, zdawało się, że wzburzone masy ludowe wybuchną lada chwila. Liberałowie, nacierając na partję dworską i oskarżając ją po dawnemu o „sprzyjanie Niemcom”, uważali jednocześnie za stosowne wysondować, jakie widoki ma zawarcie pokoju, aby móc sobie zapewnić jutro. W ten tylko sposób można sobie wytłumaczyć rokowania, prowadzone w Sztokholmie na jesieni 1916-go roku z dyplomatą niemieckim Warburgiem przez jednego z wodzów bloku postępowego, Protopopowa. Delegacja Dumy, która złożyła Anglikom i Francuzom przyjacielskie wizyty, mogła się łatwo przekonać w Londynie i w Paryżu, że drodzy sprzymierzeńcy mają zamiar wycisnąć z Rosji podczas wojny wszystkie życiodajne soki, aby zacofany kraj uczynić po zwycięstwie najważniejszym terenem uprawianego przez nich wyzysku gospodarczego. Rozgromiona Rosja, holowana przez zwycięską Entente, równałaby się Rosji, będącej kolonją. Rosyjskim klasom posiadającym nie pozostawało więc nic innego, jak tylko uczynić próbę wyzwolenia się ze zbyt mocnych objęć Ententy, aby poszukać własnej drogi do zawarcia pokoju, wyzyskawszy w tym celu przeciwieństwa, dzielące obydwa potężne obozy. Spotkanie przewodniczącego delegacji Dumy z dyplomatą niemieckim, będąc pierwszym krokiem, uczynionym na tej drodze, stanowiło jednocześnie pogróżkę, skierowaną pod adresem sprzymierzonych, aby ich skłonić do ustępstw, jako też próbę, zmierzającą do zbadania, czy zbliżenie z Niemcami jest rzeczywiście możliwe. Protopopow działał nie tylko w porozumieniu z dyplomacją carską, — podczas spotkania był obecny poseł rosyjski w Szwecji — lecz i z całą delegacją Dumy Państwowej. Zapomocą tego rekonesansu liberałowie chcieli też ubić pośrednio pewną sprawę wielkiej wagi o charakterze wewnętrznym: zaufaj nam, — zerkali w kierunku cara — a my zmajstrujemy ci odrębny pokój, lepszy i pewniejszy od przygotowanego przez Stürmera. W myśl planu Protopopowa, czyli jego inspiratorów, rząd rosyjski miał zawiadomić sprzemierzonych „o kilka miesięcy zgóry”, że musi zaprzestać prowadzenia wojny, gdyby zaś sprzymierzeni nie zechcieli rozpocząć rokowań, Rosja winna była zawrzeć odrębny pokój z Niemcami. Protopopow mówi w swej spowiedzi, napisanej już po rewolucji: „Wszyscy rozsądni ludzie w Rosji, a w ich liczbie prawie wszyscy przywódcy partji „wolności ludu” (ka-de), byli przeświadczeni, że Rosja nie może prowadzić dalej wojny”. Wygląda więc tak, jak gdyby było to rzeczą samo przez się zrozumiałą.

Car, któremu Protopopow zdawał po powrocie sprawę z podróży i rokowań, potraktował bardzo przychylnie myśl zawarcia odrębnego pokoju. Nie widział tylko potrzeby angażowania liberałów w tę sprawę. Dokonane w przelocie przyłączenie się Protopopowa do kamaryli dworskiej oraz jego zerwanie z blokiem postępowym da się wytłumaczyć cechami osobistemi tego trzpiota, który — według jego własnych słów — rozkochał się w carze i carowej, a równocześnie — i w otrzymanej niespodziewanie tece ministra spraw wewnętrznych. Epizod zdrady, popełnionej przez Protopopowa wobec liberalizmu, nie zmienia jednak sensu ogólnego liberalnej polityki zagranicznej, będącej skojarzeniem chciwości, tchórzostwa i perfidji.

Duma znów się zebrała 1-go listopada. Naprężenie w kraju stało się nie do zniesienia. Po Dumie spodziewano się stanowczych kroków. Trzeba było przedsięwziąć cośkolwiek lub przynajmniej coś powiedzieć. Blok postępowy musiał się znów uciec do rewelacyj parlamentarnych. Milukow, wyliczając z trybuny najważniejsze posunięcia rządu, zapytywał za każdym razem: „czy to głupota, czy zdrada?” I inn posłowie brali górne tony. Rząd prawie zupełnie nie miał obrońców. Odpowiedział we właściwy sobie sposób: przemówień posłów nie pozwolono ogłosić w prasie. Rozeszły się, dzięki temu, w milionach egzemplarzy. Nie było ani jednej kancelarii rządowej, nietylko na tyłach, ale i na froncie, w którejby nie przepisywano zabronionych przemówień, uzupełniając je nieraz dodatkami, odpowiadającemi temperamentowi przepisujących. Debata z dn. 1-go listopada wywołała takie echo w kraju. że strach ogarnął nawet samych rewelantów.

Inspirowana przez Durnowo, pogromcę rewolucji 1905-go roku, grupa skrajnie prawych żubrów biurokratycznych, wręczyła w owej chwili carowi memorjał o charakterze programowym. Oko doświadczonych dostojników, wychowanych w poważnej szkole policyjnej, sięgało daleko i niejedną rzecz widziało   we właściwych   barwach;    jeżeli   jednak   podana przez nich recepta okazała się niezdatna do niczego, to jedynie dlatego, że na niedomagania starego porządku nie było już wogóle żadnego lekarstwa. Autorowie memorjału sprzeciwiali się wszelkim ustępstwom na rzecz opozycji burżuazyjnej, nie z tego względu, żeby liberałowie zamierzali zajść zbyt daleko, jak to sądzą wulgarni czarnosecińcy, na których dostojni reakcjoniści spoglądali z góry, — bynajmniej, lecz dlatego, że liberałowie są, niestety, „tacy słabi, tacy rozproszeni i, powiedziawszy bez ogródek, tacy nieudolni, iż triumf ich byłby równie krótki, jak i nietrwały”. Słabość głównej partji opozycyjnej, partji „konstytucyjno-demokratycznej"  (kadetów) da się stwierdzić chociażby na zasadzie samej jej nazwy: nadała sobie nazwę demokratycznej, aczkolwiek jest w istocie burżuazyjna; będąc w znacznym stopniu partją liberalnych ziemian, wpisała do swego programu przymusowy wykup ziemi. „Bez tych atutów, zapożyczonych z obcej, nie należącej do nich, talji, — piszą tajni radcy, stosując zwyczajne im porównanie — kadeci   stanowią   zaledwie   stowarzyszenie   licznych liberalnych adwokatów, profesorów i urzędników rozmaitych dykasteryj, ale nic ponadto”. Inaczej przedstawia się sprawa z rewolucjonistami. Autorowie memorjału ze zgrzytaniem zębami uznają znaczenie partyj rewolucyjnych: „O niebezpieczeństwie i sile tych partyj stanowią idee, przez nie posiadane, pieniądze (!), wpływy na tłumy gotowe do czynu i dobrze zorganizowane”.   Partje rewolucyjne   „mogą liczyć na sympatję przytłaczającej większości chłopów, którzy pójdą natychmiast za proletariuszem, gdy tylko wodzowie rewolucyjni wskażą im na cudzą ziemię”. Co dałoby, w tych warunkach, powołanie odpowiedzialnego ministerstwa? „Całkowite i ostateczne rozbicie partyj prawicowych, stopniowe   wchłanianie   pośrednich partyj: środka, liberalnych konserwatystów, październikowców i postępowców przez partję kadetów, któraby odrazu stała się czynnikiem decydującym. Ale taki sam los groziłby i kadetom... A potem? Potem wystąpiłby tłum rewolucyjny, nastałaby komuna,   upadek   dynastji,     pogromy   klas   posiadających, a, wreszcie, zbójecki chłop”. Trudno zaprzeczyć, że nienawiść reakcyjno-policyjna wznosi się tu do poziomu swoistej przepowiedni historycznej.

Pozytywny program memorjału nie jest czemś nowem, lecz wyróżnia się swą konsekwencją: rząd, składający się z bezwzględnych zwolenników samowładztwa; skasowanie Dumy; wprowadzenie stanu oblężenia w obydwóch stolicach; przygotowanie sił zbrojnych do zgniecenia buntu. Program ten stanowił właściwie   podstawę   polityki   rządowej   przez ostatnie miesiące, poprzedzające rewolucję. Ale urzeczywistnienie takiego programu wymagało siły, jaką rozporządzał Durnowo w zimie 1905-go roku, lecz która nie istniała już na jesieni 1916-go roku. Monarchja usiłowała więc zadławić kraj pokryjomu i na raty. Odnowiono ministerstwo, stosując zasadę powoływania „swoich” ludzi, oddanych bez zastrzeżeń carowi i carowej. Ale owi „swoi” ludzie, a w pierwszej linji renegat Protopopow, byli figurami mizernemi i pożałowania godnemi. Dumy nie skasowano, lecz ponownie ją rozwiązano. Ogłoszenie stanu oblężenia w Petersburgu zachowano na chwilę, gdy rewolucja odniosła już zwycięstwo. Siły zbrojne zaś, które właśnie przeznaczono do stłumienia buntu, same zbuntowały się. Wszystko to wyszło już na jaw po upływie dwóch, czy trzech miesięcy.

A tymczasem liberalizm czynił ostatnie wysiłki, aby ratować sytuację. Wszystkie organizacje oficjalnej burżuazji wzmocniły szeregiem nowych deklaracyj listopadowe mowy opozycji parlamentarnej. Uchwała związku miast z dn. 9-go grudnia była najzuchwalsza: „Nieodpowiedzialni przestępcy, zabobonni fanatycy gotują Rosji porażkę, hańbę i niewolę”. Dumę Państwową wzywano, aby „nie rozchodziła się aż do chwili, kiedy powołanie odpowiedzialnego rządu stanie się faktem dokonanym”. Powołania do władzy osób, cieszących się zaufaniem kraju, domagała się nawet Rada Państwa skupiająca biurokrację i wielką własność. Podobną petycję złożył zjazd zjednoczonej szlachty: przemówiły omszałe kamienie. Ale nie nastąpiła żadna zmiana. Monarchja nie wypuszczała z rąk resztek władzy.

Ostatnią sesję ostatniej Dumy wyznaczono, po długich wahaniach i odkładaniach, na dzień 14-go lutego 1917-go roku. Pozostało mniej, niż dwa tygodnie do wybuchu rewolucji. Spodziewano się demonstracyj. W organie kadetów „Riecz”, obok zabraniającego demonstracyj ogłoszenia naczelnika piotrogrodzkiego okręgu wojskowego, generała Chabałowa, umieszczono list Milukowa, ostrzegający robotników przed „złemi i niebezpiecznemi podszeptami”, pochodzącemi z „podejrzanych źródeł”. Otwarcie Dumy, nie bacząc na strejki, odbyło się w stosunkowo spokojnej atmosferze. Duma, udając, że zagadnienie władzy już jej nie obchodzi, zajęła się. zaognioną, coprawda, lecz potoczną sprawą: zaopatrzeniem w żywność. Panował senny nastrój — pisał potem Rodzianko w swych wspomnieniach — „wyczuwało się niemoc Dumy, wyczerpanie beznadziejną walką”. Milukow powtarzał, że blok postępowy „będzie działać jedynie zapomocą słowa”. Taka oto była Duma, gdy miał ją porwać wir rewolucji lutowej.

 

PROLETARJAT I WŁOŚCIAŃSTWO

Powrót do spisu treści