Autorzy: Róża Luksemburg
Źródło: «Przegląd Socjaldemokratyczny», nr 3, lipiec 1902; s. 5-17
Wersja elektroniczna: marzec 2024. Poprawiono literówki.
SPIS TREŚCI
Partja socjalistyczna każdego kraju ma obok ogólnych zadań, wynikających z ekonomicznych i politycznych stosunków dzisiejszego społeczeństwa, jeszcze pewne specyficzne zadania: załatwienia się w ten lub inny sposób z ideologją, którą odbiera w spuściźnie po dawniejszych walkach i dziejach politycznych kraju: Tak socjaldemokracja niemiecka stanęła zaraz przy swych narodzinach oko w oko z ważną kwestją zjednoczenia Niemiec, francuska — z przekazanym jej przez drobnomieszczańską demokrację jednostronnym ideałem Respubliki. rosyjska — z tradycją „samorodnego“ rozwoju historycznego Rosji. Socjaldemokracja Polska miała od początku za zadanie załatwienie się z pozostałą w spadku po szlacheckiej historji Polski kwestją narodową.
Już pierwsze zaczątki ruchu robotniczego w Polsce, zorganizowane przez Partję „Proletarjat“, powstały zgóry drogą negacji, drogą kategorycznego odrzucenia kwestji narodowościowej. Socjaldemokracja, która już w początku dziewiątego lat dziesiątka walkę proletarjatu polskiego postawiła na gruncie zachodnio-europejskiej socjaldemokracji, uzupełniła negację pierwszych socjalistów polskich w kwestji narodowej wystawieniem pozytywnego programu politycznego: wspólnej z proletarjatem każdego z trzech zaborów Polski walki o demokratyzację wspólnych warunków politycznych, specjalnie w Królestwie o obalenie caratu i zdobycie konstytucji.
Jednakże równolegle z iście klasowym robotniczym ruchem, drogą naturalną, bardzo wcześnie powstały w Polsce próby połączenia socjalizmu z patrjotyzmem, nadania temu rdzennie międzynarodowemu ruchowi narodowego charakteru. Na schyłku lat osiemdziesiątych czyniła tę próbę studencka grupa „Pobudki“ w Paryżu, po zaniku tejże w latach dziewięćdziesiątych podjęła to samo zadanie t. zw. „Polska Partja Socjalistyczna“.
Socjalpatrjotyzm w tej najnowszej formie występuje daleko pretensjonalniej od skromnej „Pobudki“ Paryskiej. Gdy ta otwarcie za godło wystawiała białego orła polskiego, któremu lekka czerwoność socjalistyczna za tło tylko służyła, to dzisiejsi jej spadkobiercy występują, jako iście socjalistyczna, robotnicza partja, która tylko dla względów politycznych stawia robotnikom za zadanie odbudowanie Polski. Gdy „Pobudka“ szczerze a uczciwie wychodziła na świat w konfederatce na głowie, to dzisiejsza „P. P. S.“ ciągnie do walki „z najazdem“ — w frygijskiej czapce. Zobaczmyż, o ile pod modnym strojem kryje się istotnie duch nowoczesnego socjalizmu.
Dziś wobec powszechnego panowania zasad Marxa i Engelsa w ruchu robotniczym, każdy program, mający pretensję zwać się socjalistycznym, musi odpowiadać pewnym wymaganiom naukowego socjalizmu, mianowicie, musi przedewszystkiem przedstawić pewne uzasadnienie naukowe.
Przewrót, jaki uczyniły teorje Marxa w historji myśli socjalistycznej oraz ruchu robotniczego, polega na tem, że na miejsce dążeń socjalistycznych, opartych jedynie na idei o sprawiedliwości i dobru powszechnem, na niemoralności kapitalistycznego ustroju, słowem, na różnego rodzaju wyrozumowanej konieczności, Marx postawił dążenie, oparte na objektywnym rozwoju społeczeństwa burżuazyjnego, na konieczności historycznej, mającej swe źródło, koniec końców, w rozwoju gospodarczym. Od tej chwili dążenie socjalistyczne i ruch robotniczy stały się tożsamością a zarazem siłą historyczną, świadomą swych celów i postępującą naprzód z fatalizmem praw przyrody. (Przykładem tego zjawiska w najczystszej formie jest matematyczny prawie wzrost Socjaldemokracji Niemieckiej).
Dziś już nie znajdzie się żadna partja socjalistyczna, któraby opierała przyszłość socjalizmu na innym, niż wyłuszczonym wyżej gruncie, przynajmniej świadomie. O ile tu i owdzie ukazują się dziś w szeregach socjaldemokracji prądy, skłaniające się do przestarzałego idealizmu w uzasadnieniu dążeń socjalistycznych (Bernstein i Spółka), to i ci wskrzesiciele utopizmu składają dań panującej nauce Marxa tem, że swój utopizm uparcie negują i trwają w swem przekonaniu najmocniej przy materjalizmie dziejowym.
Jednakże znajdzie się i dziś jeszcze wielu, którzy sądzą, że po naukowem ugruntowaniu celów ostatecznych klasy robotniczej, jej bliższe t. zw. minimalne programy można uzasadniać po staremu: niezbędnością, pożytkiem i t. p. W istocie jednak między programem minimalnym a ostatecznymi celami socjalizmu zachodzi jaknajściślejszy związek wewnętrzny, który na taką różnorodność w uzasadnieniu obu części programu socjalistycznego zgoła nie pozwala.
Jeżeli mianowicie spojrzeć na program socjalistyczny z historycznego stanowiska, a to jest jedynie racjonalne, czyli jeżeli przedstawić sobie dążenie do socjalizmu w postaci historycznego rozwoju burżuazyjnego społeczeństwa, którego pewne zasadnicze zjawiska klasa robotnicza świadomie podnosi i przez walkę klasową nadaje im wyraz polityczny, to zrozumiemy, że program bezpośredni partji socjalistycznej nie może przedstawiać nic innego, jak tylko etapy historyczne w rozwoju dzisiejszego społeczeństwa ku socjalistycznemu przewrotowi. Tej ciągłości w walce proletarjatu musi logicznie odpowiadać jednolitość w programie tak bezpośrednim, jak ostatecznym partji socjalistycznych. Słowem: program bezpośredni (minimalny) socjalistów w każdym kraju musi bezwarunkowo być uzasadniony za pomocą tej samej metody, t. j. oparty tak samo na rozwoju ekonomiczno-politycznym, na konieczności historycznej, jak i cele ostateczne.
Skoro wszakże te ostatnie opierają się na ogólnym szemacie rozwoju społeczeństwa burżuazyjnego, zachowującego te same linje wytyczne w Anglii i Rosji, w Niemczech — jak w Hiszpanii, we Francji — jak w Stanach Zjednoczonych, to program bezpośredni musi się rachować w każdym kraju z ekonomicznemi, politycznemi, historycznemi osobliwościami tegoż, czyli — opierać się na szczególnym rozwoju ekonomiczno-politycznym danego kraju.
Że partje socjalistyczne, przodujące ruchowi robotniczemu w Europie, tej się trzymają zasady, dowodzą choćby dzieje programu agrarnego niemieckiej socjaldemokracji. Podobnież socjaldemokracja rosyjska postawiła sobie za najbliższe zadanie polityczne obalenie caratu i zdobycie form konstytucyjnych nie dlatego jedynie, że uznaje je za niezbędne dla dalszego wzrostu walki klasowej, lecz przedewszystkiem dlatego, że rozwój materjalny państwa rosyjskiego prowadzi drogą logiczną do bankructwa samowładnych rządów, jako do konieczności historycznej.
Zapytajmy, jakie jest z wyłuszczonego tu stanowiska uzasadnienie programu socjalpatrjotycznego, t. j. odbudowanie Polski.
Każdy, kto bacznie obserwował od pierwszych przejawów patrjotycznego kierunku wśród socjalistów polskich w r. 1893 jego dzieje, musi przyznać, że do ostatnich czasów przechodził on wahania, że tak treść, jak uzasadnienie programu niepodległej Polski bezustannym podlegało zmianom, że każdy prawie wyznawca tego kierunku na inną przykrawał go modłę. Podług jednych, niepodległość Polski miała być właściwie programem ostatecznym, urzeczywistnionym w chwili zwycięstwa proletarjatu nad burżuazyjnym ustrojem. Inni wyobrażali ją sobie i innym, jako etap przejściowy, jako program średni między minimalnym a maksymalnym, t. j. możliwy do urzeczywistnienia wówczas, gdy klasa robotnicza nie będzie „jeszcze dość silną“, aby się z dzisiejszym społeczeństwem rozprawić na dobre, a jednak „już dość silną“, aby powalić złączone trzy mocarstwa zaborcze. W tej wersji socjalpatrjotyzmu konstytucja rosyjska godziła się doskonale z niepodległością Polski, służąc niejako za przedsionek do tejże. Wreszcie, inni jeszcze stawiali odbudowanie Polski odrazu, jako najbliższe żądanie polityczne polskiego proletarjatu — równoległe do tej roli, jaką socjaldemokracja polska od początku nadawała dążeniu do konstytucji. Ta ostatnia modła socjalpatrjotyzmu wyłoniła się wprawdzie najpóźniej, stała się jednak panującą, i dziś może być uważaną za właściwy wyraz programowy swego kierunku.
Gdy wszakże sformułowanie dążności politycznych P. P. S. tak lub owak nareszcie się ustaliło, to w uzasadnieniu tych dążności widzimy po dawnemu nieustanne wahania i brak wszelkiego wyraźnego stanowiska. Właściwie mówiąc: oficjalnego jednolitego uzasadnienia swego politycznego programu socjalpatrjotyzm do dziś dnia nie przedstawił. W całej obfitej literaturze tego kierunku naprożnoby szukano jakiejkolwiek pracy, uzasadniającej program P. P. S. Jedynie pojedyncze, tu i owdzie rozrzucane twierdzenia zdołamy skupić w wiązkę luźnych dowodów, mających przemawiać za tym programem. Wszelako już rozbiór krytyczny tychże dorywczych argumentów programowych wykazał w dalszym ciągu, że ten brak prawdziwego jednolitego uzasadnienia socjalpatrjotyzmu zgoła nie jest rzeczą przypadku, lecz owszem, wynikiem całkiem naturalnym położenia rzeczy.
Najdawniejszym a zarazem najczęściej przytaczanym dowodem niezbędności dążeń socjalpatrjotycznych jest wzgląd na to, że w Rosji słabość ruchu robotniczego oraz brak jakiejkolwiek innej siły rewolucyjnej, będącej w stanie obalić carat w niedalekiej przyszłości, czyni wszelkie nadzieje na zdobycie wolności demokratycznych iluzją. Argumentem tym nawiązywano nadto mocno wątpliwą nić logiczną między skrajnie antypatrjotycznym „Proletarjatem“ a patrjotycznymi jego następcami. Czysto negacyjne stanowisko partji „Proletarjat“ względem dążności polsko-narodowych miało być li tylko chwilowem zaślepieniem pierwszych socjalistów polskich i przecenianiem doniosłości ruchu rewolucyjnego w Rosji z ich strony. Skoro z upadkiem „Narodnej Woli“ nastąpiło w Rosji rewolucyjne zacisze, wtedy — argumentowano — socjaliści polscy musieli dojść nareszcie do wniosku, że jedyną drogą rewolucyjną dla nich jest — wyodrębnienie się od Rosji.
Pomijając historyczną oraz logiczną wartość tych usiłowań spowinowacenia się z zagorzale międzynarodowym „Proletarjatem“, przejdźmy raczej do oceny głównego dowodu socjalpatrjotyzmu.
Faktem, rzucającym się przedewszystkiem w oczy, jest prosta już, że tak powiemy, geograficzna nieproporcjonalność między uzasadnieniem a programem, któremu to uzasadnienie ma służyć za podstawę. Gdy mowa o niepodległej Polsce i to, jako o zadaniu politycznem klasy pracującej, toż w dobie dzisiejszej każdy człowiek ze zdrowym rozumem pojmuje, iż pod niepodległą Polską rozumieć należy nie ten lub ów skrawek ziemi, nie jaką sztucznie à la sławetne „Księztwo Warszawskie“ napoleonowej pamięci zmajstrowaną karykaturę na państwo Polskie, ale Polskę przynajmniej przybliżenie etnograficzną, Polskę, obejmującą 3 zabory. Ze i stronnicy socjalpatrjotyzmu nie inaczej tę rzecz pojmują, dowodem choćby ta okoliczność, że się przecież wszelkiemi siłami na jedną partję polityczną dla wszystkich trzech zaborów wykierować pragną — o wspólnych politycznych dążeniach.
Owóż, gdy program wskrzeszenia Polski obejmuje z natury rzeczy różne odłamy byłej Rzeczypospolitej, uzasadnienie opiera się tylko na jednym z nich — na Królestwie Polskiem. Brak ruchu rewolucyjnego w Rosji nie może być oczywiście podstawą dla oderwania się Galicji od Austrji lub Księztwa z Prusami od Niemiec! Austrjacki oraz pruski zabór Polski musiałyby więc chyba wprost już tak — dla towarzystwa — uznać za konieczne oddzielenie się od mocarstw zaborczych. Prawda i to, że jeden z najzagorzalszych socjalpatrjotów — Veto wziął specjalnie na kieł Austrję i nagromadził całą masę dowodów na uzasadnienie „Wyodrębnienia Galicji“. Jednakże gniazdo, z którego wyfrunął orlim lotem Veto, wyparło się go uroczyście i oficjalnie, a wraz z nim i jego dla stronnictwa socjalpatrjotycznego kompromitującej (może dla tego, że zbyt szczerej a niedyplomatycznej) argumentacji. Bądź co bądź, innego uzasadnienia dla dążności do niepodległej Polski ani w Galicji, ani w Prusach nie dano, tak że program niepodległości wisi w swem uzasadnieniu po dziś dzień na jednej trzeciej części.
Nie dość na tem. Powiemy nawet: owszem, uzasadnienie dane dla zaboru rosyjskiego prowadzi po krótkim namyśle do wprost odwrotnych wniosków względem obu innych zaborów. Jeżeli istotnie głównym dowodem niezbędności oderwania się od caratu jest tyle razy przytaczana wyższość kulturalna, ekonomiczna i polityczna Królestwa nad rdzenną Rosją, to przecież w Poznańskiem, w Prusiech, na Górnym Szlązku rzecz się ma odwrotnie! Najzagorzalszy wróg Niemców a patrjota polski nie zdoła zaprzeczyć, że tam ludność polska stoi pod wszystkiemi względami daleko w tyle po za niemieckim narodem. Jeżeli w Rosji uważamy ruch robotniczy za bezsilne a nieudolne zaledwie zaczątki, które dla nas raczej kulą u nogi, nie zaś godnym są sojusznikiem, toć za to w Niemczech klasa robotnicza przoduje całemu światu, a polski ruch socjalistyczny ledwie za nią gdzieś na szarym końcu podąża. Jeżeli w Rosji są tak słabe nadzieje na zdobycie najelementarniejszych swobód politycznych, to za to w Niemczech korzystamy bądź co bądź z instytucji parlamentarnych, posiadamy najważniejszą rękojmię walki politycznej: powszechne prawo głosowania, z którego nadto lud niemiecki daleko mądrzej dotychczas korzysta, niż polski! Co prawda, tu z tryumfującą miną wykrzyknie każdy prawy socjalpatrjota, że właśnie to zacofanie materjalne i duchowe Księztwa Poznańskiego jest wynikiem ucisku niemieckiego, owocem upośledzenia ze strony rządu i społeczeństwa niemieckiego! Że więc zacofanie to najlepszym jest dowodem, jak koniecznem jest dla nas odzyskanie niepodległości.
Gdybyśmy jednak i ten argument, nie wdając się w jego właściwą ocenę, za dobrą monetę wziąć chcieli, to i tak wynika stąd dla programu socjalpatrjotycznego osobliwy bigos. Więc od Rosji musimy oderwać się dlatego, żeśmy kulturalnie i społecznie wyżsi, od Niemiec — dlatego, żeśmy kulturalnie i społecznie niżsi. Dalej: od Niemiec dlatego, że tu znosimy ucisk narodowościowy, a od Austrji — pomimo, że mamy tam jaki taki samorząd krajowy i zupełne równouprawnienie narodowościowe. Gdzie tu Krym, gdzie Rzym, a gdzie karczma Babińska?
Zatrzymaliśmy się przez chwilę nad temi łamańcami logicznemi nie dla tego, iżbyśmy powyższe argumenty same przez się na serjo brali lub poważnie zbijać chcieli. Do wróbla, jak mówi niemieckie przysłowie, nie strzela się z armaty. Zależało nam tylko na tem, aby kilku małemi próbami uwydatnić ten osobliwy charakter całej przytoczonej argumentacji, wykazać tę łataninę, to pokawałkowanie, to sztuczne sklecenie programu, który za lada żywszem dotknięciem rozpada się w gruzy, słowem — tę fuszerkę w uzasadnieniu dążności socjalpatrjotycznych.
Nie ma tu ani mowy o jakiemkolwiek jednolitem uzasadnieniu programu na mocy samego rozwoju wewnętrznego trzech części Polski, na mocy ich jednolitej dążności do skupienia ekonomicznego, a więc i polityczno-narodowego. Uzasadnienie socjalpatrjotyzmu — to zbieranina dowodów w każdym zaborze innego gatunku, zbieranina, przypominająca raczej owo umotywowanie Zajazdu Maćków i Bartków na Soplicowski Dwór, niż naukowe uzasadnienie nowoczesnego programu socjalistycznego:
Bo wszyscy ku sędziemu mieli swe urazy,
Jak zwyczajnie w sąsiedztwie; to o szkodę skargi,
To o wyręby, to o granice zatargi,
Jednych gniew, drugich tylko pobudzała zawiść
Bogactw sędziego, — wszystkich zgodziła nienawiść.
Podobieństwo w istocie kompletne. Bo dowody podawane przez socjalpatrjotów, to nie ukazywanie na objektywną historyczną tendencję do zjednoczenia Polski, to jedynie „urazy“ i „skargi“, czyli czysto subjektywne uzasadnienie. Przypuśćmy w rzeczy samej, że twierdzenia socjalpatrjotów o beznadziejności rosyjskich stosunków społecznych są nawet zupełnie słuszne. Jednakże najsmutniejsza nawet perspektywa dla krajów podwładnych dziś caratowi nie jest jeszcze dowodem historycznym konieczności, a więc możliwości oderwania się ich od caratu. Niezbędność odbudowania Polski wobec opłakanego stanu Rosji wypływa tylko z głów spekulujących polityków socjalpatrjotyzmu, lecz bynajmniej nie z rozwoju Polski i Rosji. A ta wyrozumowana niezbędność nie ma wobec historji ani trochę więcej siły przekonywającej, niż argument Gogolewskiego Chlestakowa, który żądał bez grosza przy duszy objadu w restauracji, na tej zasadzie, że inaczej „wjed’ ja sowsiem otoszczaju!“ (toż ja zupełnie schudnę).
Podejmujemy się dowieść czarne na białem, że gdyby Czechy, będące jednym z najbardziej przemysłowych krajów Austrji, były niezależnem państwem, że gdyby Irlandja oderwała się od Anglji, że gdyby Moskiewski kraj, stanowiący centrum kapitalistyczne Rosji, wrócił do politycznej odrębności, jaką się cieszył za czasów Moskiewskiego Kfięztwa, że gdyby miasto Hamburg wywalczyło samoistność, jaką posiadało przed utworzeniem Rzeszy Niemieckiej, że gdyby — ba, czegoż z trochą dobrej woli a szczyptą imaginacji nie można dowieść? — że na tych wszystkich zmianach sprawa socjalistyczna zyskałaby ogromnie. Ale czy te wszystkie kombinacje miałyby jakąkolwiek inną wartość, niż najprostsza kawiarniana polityka?
„Skargi“ i „urazy“ socjalpatrjotów, któremi chcą uzasadnić swe dążności do niezawisłości narodowej, są same przez się, jakeśmy już mimochodem wspomnieli, szeregiem łamańców logicznych i historycznych. Jestto naprzykład stawianiem rzeczy do góry nogami, jeśli się objaśnia zacofanie społeczne i umysłowe Księztwa Poznańskiego uciskiem narodowościowym ze strony Prus. Wprost naodwrót! Jedynie zacofaniem ekonomiczno-społecznem, brakiem wielko-miejskiego życia i burżuazyjnej inteligencji, drobnomieszczańskim ospałym charakterem Poznańskiego można objaśnić ten brak odporności umysłowej względem germanizacji, który sprawia, że postępy zniemczenia wśród polskiej ludności Prus są bez porównania większe, niż postępy rusyfikacji w wysoce kapitalistycznem Królestwie Polskiem, — mimo brutalniejsze bądź co bądź metody rządu carskiego.
Ale gdybyśmy nawet przypuścili, że tak krytyka dzisiejszego położenia ziem polskich, jak obietnice względem przyszłości, dawane przez socjalpatrjotów na rachunek niepodległej Polski są najzupełniej słuszne, to i wtedy ich „skargi“ i „urazy“ nie wystarczyły by jeszcze ani trochę na uzasadnienie programu odbudowania Polski. A tego dowiodła już niezbicie — historja samego dążenia socjalistycznego w Europie. Teorje socjalizmu są, jak wiadomo, bardzo starej daty, a nawet w swej bardziej nowożytnej, klasycznej formie sięgają początków dziewiętnastego wieku. Ci klasycy początkowego socjalizmu, Owen, St. Simon i Fourier opierali się już w swych teorjach bez wątpienia na ustroju burżuazyjnym. Nie dość na tem. Tak krytyka, jakiej poddawali gospodarkę kapitalistyczną, jak ich analiza socjalistycznego ustroju w jego zbawiennych dla ludzkości materjalnych i duchowych skutkach była niezaprzeczenie genialna i do dziś dnia zachowała swą prawdę w całej sile. Pomimo to Owen, St. Simon i Fourier byli i pozostali — utopistami socjalizmu. I socjalizm pozostawał, mimo całą prawdą ich wstrząsających oskarżeń przeciw ustrojowi burżuazyjnemu, mimo całą genialność ich przeczuć socjalistycznych, utopją, aż póki Karol Marx nie postawił subjektywnej krytyki kapitalizmu i subjektywnej tęsknoty do socjalizmu na realnym gruncie historycznego, objektywnego rozwoju kapitalistycznej gospodarki w kierunku do socjalizmu.
Wierną kopją z metody starych utopistów socjalizmu jest — oczywiście, za wyjątkiem genialności krytyki i prawdy twierdzeń — rozumowanie polityczne naszych socjalpatrjotów. Nie będąc w stanie oprzeć się na historycznym rozwoju Polski w stronę niepodległości — dla tej prostej przyczyny, że rozwój taki nie istnieje, że tendencje ekonomiczne, a więc i polityczne zaborów Polski są, owszem, rozbieżne i prowadzą raczej — przedewszystkiem w decydującym odłamie, w Królestwie — do ekonomicznego i politycznego spojenia z krajem, zaborczym, — mogą jedynie wskazywać wszystkie braki i wyliczać żale na dzisiejsze położenie zabranej Polski oraz wymalowywać czarującemi barwami tę naszą „ludową republikę“ w niepodległej Polsce. Ale jeżeli w wyniku swej metody ongi Owen, St. Simon i Fourier nie zdołali stworzyć nic więcej, jak genialny utopizm socjalistyczny, to już rzecz prosta, że nasi domorośli myśliciele mogli, idąc tąż zarzuconą dawno drogą, zdobyć się jedynie na utopijną fuszerkę polityczną.
Metoda naukowego socjalizmu ma to do siebie, że względem uzasadnionych za jej pomocą dążeń proletarjatu zbytecznem zupełnie jest pytanie: jaką drogą to lub owo dążenie ma być urzeczywistnione. Ponieważ już zgóry punktem wyjścia przy stawianiu zadań klasowych dla proletarjatu jest tu uświadomienie sobie istniejących tendencji rozwoju historycznego, więc między samem dążeniem a akcją, do niego prowadzącą, istnieje najzupełniejsza jednolitość. W najogólniejszej formie jest to zawsze walka klasowa, która w tej lub owej postaci posługuje się rozwojem społecznym, aby na jego prądzie dotrzeć do celu.
Zgoła inaczej stoi kwestja wobec programów, uzasadnionych w ten sposób, co dążność P. P. S., to jest nie przez konieczność historyczną, lecz przez „konieczność“ logiczną, wyrozumowaną, subjektywną. Tu, ponieważ cel dążeń wisi w powietrzu, ponieważ między celem a walką klasy robotniczej zachodzi związek li tylko mechaniczny, nader ważnem pytaniem jest to, jaką drogą, jakiemi środkami socjalpatrjoci zamyślają właściwie urzeczywistnić odbudowanie Polski?
Przez pierwszych lat parę istnienia stronnictwa, o środkach wykonania programu nie było właściwie wcale mowy. Kwestja ta bywała stale przemilczana. Wskazówką pod tym względem było powoływanie się — na międzynarodową niezbędność niepodległej Polski, na wojnę, na akcję europejskiego proletarjatu.
W rzeczy samej znaczenie międzynarodowe kwestji polskiej było w pierwszych czasach (mniej więcej od r. 1893 do 1896) jednym z głównych filarów socjalpatrjotyzmu. Na sympatjach, tradycjach wśród starej generacji socjaldemokratycznej w Niemczech, we Francji, w Anglji starali się usilnie oprzeć nasi socjalistyczni wskrzesiciele patrjotyzmu. Jednakowoż bardzo krótki czas wystarczył, aby i europejska socjaldemokracja dokonała gruntownej rewizji swych tradycji polskich. Bo też był już zaiste czas po temu!
Jednym z najgorętszych przyjaciół niezawisłości Polski w czwartym dziesiątku zeszłego stulecia był Karol Marx. W jakim związku ze swemi pozostałemi przekonaniami politycznemi uważał on za niezbędne wskrzeszenie samoistnego bytu Polski, to wyjaśnia doskonale następujący ustęp jego artykułu w Nowej Reńskiej Gazecie z powodu „Polskiej kwestji we Frankfurckim Parlamencie“:
„Dopóki my, Niemcy, dopomagamy do uciemiężenia Polaków, dopóki przykuwamy część Polski do Niemiec, dopóty pozostajemy sami przykuci do Rosji i rosyjskiej polityki, dopóty nie zdołamy u siebie w domu zmiażdżyć doszczętnie patjarchalno-feudalnego absolutyzmu. Urzeczywistnienie demokratycznej Polski — to pierwszy warunek urzeczywistnienia demokratycznych Niemiec. […] A czem byłaby wojna z Rosją? Wojna z Rosją — to otwarty i rzeczywisty rozbrat z naszą całą haniebną przeszłością, to rzeczywiste wyzwolenie i zjednoczenie Niemiec, to wzniesienie demokracji na gruzach feudalizmu i krótkiego snu panowania burżuazji. Wojna z Rosją — to jedyny sposób uratowania naszego honoru względem naszych słowiańskich sąsiadów, a przedewszystkiem Polaków“.
Mamy tu próbkę owego nader rozszerzonego poglądu zachodnioeuropejskich demokratów na kwestję polską. Niezawisła Polska miała tu grać, oczywiście, rolę bufora, rolę tarczy osłonnej między groźnym caratem a zachodem Europy. Wyratowanie jej ze szpon Rosji miało z jednej strony osłabić samo państwo samo władztwa, z drugiej, skłóciwszy Niemcy i Austrję z Rosją, rozbić zawarte na trupie Polski trójprzymierze mocarstw zaborczych, będące ogniskiem reakcji europejskiej.
Że szeroki ten plan dyplomacyjny znajdował się w najściślejszym związku z panującemi wówczas wśród socjalistów niemieckich nadziejami na zawładnięcie sterem władzy w przeciągu kilku lat, z ich taktyką par excellence rewolucyjną (w znaczeniu barykad) wogóle, to rzecz łatwa do wykazania. Pominąwszy jednak zupełnie przestarzałość taktyki ówczesnych socjalistów, będącej podścieliskiem poglądów Marxa na kwestję polską, zwrócimy tylko uwagę na zmiany, zaszłe od ówczesnej chwili, t. j. w przeciągu przeszło pół wieku, w sytuacji międzynarodowej europejskiej polityki.1
Zjawiskiem, panującem faktycznie nad położeniem Europy, był wówczas świeży jeszcze podział Polski w połączeniu z kwestją Wschodnią, czyli turecki Sojusz Niemiec i Austrji z Rosją, który datował od podziału Polski i starał się zdusić wszelki ruch rewolucyjny Europy. Prusy, zasłonięte dotychczas w ciągu wieków od niebezpiecznego sąsiedztwa caratu przez pograniczną Polskę, stanęły były niedawno dopiero oko w oko i pierś o pierś z olbrzymem reakcji. Rzecz prosta, że myśl demokratów ówczesnych, szukając środka wyjścia z tego położenia, biegła drogą naturalną wstecz do świeżej jeszcze przeszłości i upatrywała we wskrzeszeniu upadłych stosunków ratunku od nowopowstałych.
Dziś teatr europejski z gruntu odmienną ma postać. Punkt ciężkości kwestji Wschodniej przeniósł się z nad Bosforu aż na Wschód Azji, do Chin, jak to wykazały dzieje ostatniego lat dziesiątka. Natomiast drugi środek dyplomatyczny przesunął się z nad Wisły na Zachód, nad Ren, z Polski do Alzacji i Lotaryngji. Zamiast trójprzymierza Niemiec, Austrji i Rosji przeciw Francji, mamy sojusz Rosji z Francją przeciw Niemcom i Austrji. A ten fakt dowodzi w uderzający sposób dwóch okoliczności. Po pierwsze, że kwestja polska jest już dziś kwestją dla Europy przeżytą, gdyż współzłoczyńcy i współbiesiadnicy uważają za możliwe rozbiedz się i stanąć ze sobą nawet do zapasów o nowe zdobycze, że więc dziś panującem zjawiskiem w Europie jest już nie podział Polski, lecz fakt nowszej daty: ostatnia wojna prusko-francuzka. Po drugie, że reakcja europejska tak samo doskonale kwitnie dziś wobec najeżonych bagnetów i nieochybnej prędzej czy później wojny między Niemcami a Rosją, jak kwitła przed pięćdziesięciu laty przy braterstwie Niemiec z Rosją, przez co samo ówczesne nadzieje Marxa i demokratów niemieckich na uratowanie demokracji przez skłócenie Prus z caratem bezlitośnie zostały zawiedzione.
O ile więc dziś jeszcze ktokolwiek powtarza nadzieje na międzynarodową zawieruchę, z której miałaby wyłonić się niezawisła Polska, to opiera się w danym razie na tradycji poglądów i kombinacji, które już przed półwiekiem okazały się iluzorycznemi, dziś zaś w prostej stoją sprzeczności z gruntownie zmienioną widownią polityki europejskiej.
Gdy Marx pisał w 1849 roku o niezbędności wojny Prus z Rosją i odbudowaniu Polski, to projekt ten był wprawdzie wówczas już marzeniem wobec realnych stosunków, miał jednak przynajmniej wyraźne zarysy, podstawy i cele. Dziś rachowanie na europejskie zamieszki w kwestji polskiej jest tylko mglistem urojeniem w rodzaju tego, że
.... Gdy wielki wielkiego
Będzie dusić, my duśmy mniejszych, każdy swego
Z góry i z dołu, wielcy wielkich, małych mali,
Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali
I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita.
Najbujniejsza nawet imaginacja kawiarnianego polityka nie zdoła sobie dziś wyobrazić, że z wojny między Rzeszą Niemiecką a Rosją wynikłaby — niepodległość Polski. Co zaś do nowej potęgi politycznej — socjalistycznego proletarjatu, ten ma do dziś, a zapewne i w bliskiej przyszłości, w kwestjach polityki zewnętrznej zaledwie bierną rolę widza krytyka. Gdy zaś prędzej czy później ujmie ster polityki wewnętrznej jak i wszechświatowej w swe dłonie, — zaiste, wtedy skargi socjalpatrjotów o przewodnictwo kulturalne Królestwa przed caratem i o germanizację w Poznańskiem będą — wobec wszechświatowego przewrotu — przedawnionym sporem „o charcim ogonie“.
Wszelkie kombinacje międzynarodowe w kwestji polskiej upadają więc doszczętnie.
Pozostaje zatem pytanie: jak socjalpatrjotyzm zamyśla własnemi siłami uniezależnić Polskę na gruncie burżuazyjnych stosunków?
O ile początkowo przedstawiciele tego kierunku w prasie i ustnych wystąpieniach żadnych szczególnych środków ni dróg nie wskazywali, dawali tem do zrozumienia, że spodziewają się zwykłą drogą walki klasowej dopiąć swych celów politycznych, analogicznie, jak inne partje socjalistyczne dążą, przypuśćmy, w Austrji i Belgji do powszechnego prawa głosowania, w Rosji do obalenia caratu.
Jednakże krótka chwila namysłu wystarcza, aby całą trudność tak postawionego zadania wykazać. Walka klasowa proletarjatu w najogólniejszem znaczeniu polega na parciu politycznem masy robotniczej na burżuazję oraz rząd burżuazyjny, parciu codziennem, nieustannem, które zmusza klasy panujące do pewnych podrzędnych ustępstw, nie sprzeciwiających się ogólnemu ustosunkowaniu społeczno-politycznemu.
Zaznaczamy: „podrzędnych“, w istocie bowiem dorobek namacalny partji robotniczych, zdobycze pozytywne — są we wszystkich krajach minimalne, czego klasycznym przykładem jest zupełnie prawie zastój reform społecznych oraz demokratycznych w kraju najpotężniejszej socjaldemokracji w Niemczech. O ile tu i ówdzie klasie robotniczej udaje się zdobyć naraz poważne ustępstwa polityczne, jak np. w Belgji i w Austrji wstępne kroki do gruntownej reformy wyborczej, to przedmiotem walki klasowej są tu każdorazowo reformy właściwie czysto burżuazyjne, czyli jedynie przez abdykację burżuazji na proletarjat spadłe polityczne zadania dobijania się tych reform. O ile te spóźnione reformy w kierunku nowoczesnego burżuazyjnego państwa są już zdobyte, bez proletarjatu lub przez proletarjat, dalsza walka o ustępstwa na rzecz żądań właściwie robotniczych idzie, jak z kamienia. Jedną niezawodną a najgłówniejszą zdobyczą tej walki jest wszędzie — wzrost tak organizacji, jak politycznej świadomości ludu roboczego, który nie przez stopniowy wzrost ustępstw pozytywnych, lecz naodwrót, przez coraz wzrastającą reakcję klas panujących wreszcie do ostatecznej walki o przewrót socjalistyczny doprowadzić musi.
Jakże wobec tego codzienna walka klasowa robotnika polskiego może doprowadzić do niepodległości Polski?
Że strejki, zgromadzenia i rezolucje, na nich przyjęte, proklamacje, wybór nawet posłów patrjotyczno-socjalistycznych w Galicji i w Poznańskiem, że to wszystko rządów zaborczych do „ustąpienia“ niepodległości nie zmusi, to jasne, jak słońce. Więc cóż? „Rzecz prosta: zrobimy powstanie!“, odpowiada w imieniu socjalpatrjotów dziarski „Mazur“ w „Przedświcie“. 2
Zaiste, rozwiązanie krótkie i węzłowate. Powstanie i basta! To słowo „powstanie“ usuwa wszelkie wątpliwości, pokonywa wszelką trudność. Pozostaje tylko obliczyć, ile żołnierza będą mieli „Moskale", ile „my" (t. j. P. P. S.), a że „Mazur“ obliczył, jak dwa razy dwa cztery, że mniej, jak na miljon, liczyć nam nie wypada, oraz obmyślił już, że ze skarbca Rządu Narodowego (onże R. K. C. Polskiej Partji Socjalistycznej) wystarczy doskonale na sprowadzenie armatek szwarcem z zagranicy, więc chyba tylko jaki pruski hakatysta lub żandarm rosyjski może mieć jeszcze wątpliwość co do niepodległej Polski. Wprawdzie jeszcze się tam trochę spierają wodzowie w „Przedświcie“ o wytknięcie granic między niepodległą Polską a krajami zaborczemi, bo p. Luśnia, np., gotów skwitować bodaj z Warmii, zaś butniejszy p. Płochocki ani krzty „Szwabom“, ani „Moskalom“ podarować nie chce. Ale „Mazur" ich do zgody nakłoni:
Tylko Ty Maćku z rózgą, Ty Maćku z maczugą,
Tylko zgódźcie się!
— a powstanie się uda.
Jeżeli te rozprawy przyszłych członków „Rządu Narodowego“ o najdrobniejszych szczegółach powstania, o ilości żołnierza, armatek i rubli — przepraszamy — złotych polskich w Skarbcu Narodowym, te zbawienne przestrogi, aby P. P. S. nie zapomniała zaraz przenieść powstania na kresy, na Ruś i Litwę, aby „Moskalowi“ dokuczyć i z przodu, i z tyłu i prażyć go jak karalucha ukropem, to rozważanie z gęstą miną, czy „już nie czas, aby P. P. S. dała znak do powstania, t. j. poprowadziła lud do walki?“ — jeżeli to całe buńczuczne wymachiwanie polską szabelką po papierze londyńskiej szmatki gazeciarskiej sprawia tak nieskończenie komiczne wrażenie, to wina nie tylko po stronie zdumiewającego zaiste braku poczucia własnej nicości politycznej wśród „wodzów" socjalpatrjotyzmu. Bając tak niestworzone rzeczy, podlegają oni, że tak powiem, musowi historycznemu.
Zbrojna walka nie jest bynajmniej czemś przeciwnem walce klasowego proletarjatu w rozumieniu dzisiejszem. Owszem, epoka barykad minęła wprawdzie, jako jedyna i główna forma walki politycznej, ale starcie zbrojne z władzami pozostaje i dziś, jako środek ostateczny, w wyjątkowych nakazywany wypadkach, oraz najprawdopodobniej, jako nieunikniona kiedyś forma walki ostatecznej proletarjatu o władzę polityczną. Obecna walka robotników belgijskich o powszechne prawo głosowania już nieraz przekraczała formę pokojowych demonstracji, również w Wiedniu przed niewielu laty brakło bardzo mało do walk ulicznych z obrońcami przywilejów wyborczych. Tak samo w Rosji naiwni chyba tylko marzyć mogą o zdobyciu form konstytucyjnych rządu bez krwawych starć mas ludowych z rządem.
Lecz w tych wszystkich wypadkach starcie zbrojne jest jedynie formą, ostatnim przejawem borykania się sił politycznych, wiodących walkę w samem łonie społeczeństwa. Co więcej, tak powstanie, jak ostateczny wynik walk zbrojnych proletarjatu podlega najzupełniej tym samym prawom historycznym, co i walka klasowa w formach pokojowych. Czyli innemi słowy: walka zbrojna, jak walka pokojowa, nigdy nie są w stanie stworzyć, jak Bóg, świat „z niczego“ lub, jak Salomon, nalać z próżnego. Obie zdołają jedynie doprowadzić do zwycięztwa tę dążność, która nurtuje w samym rozwoju społecznym, zrealizować poprostu, nadać wyraz polityczny tej sile, która w rozwoju materjalnym społeczeństwa bierze lub wzięła górę. Demonstracje belgijskie i wiedeńskie zawdzięczają swe dotychczasowe zwycięstwa tej okoliczności, że dzisiejsze na przywileju oparte parlamenty tak w Belgji, jak w Austrji, są strupieszałością, przeżytą ekonomicznie i społecznie przez oba kraje, że zaprowadzenie powszechnego prawa głosowania jest koniecznością historyczną dla obu krajów z punktu widzenia ich burżuazyjnego istnienia.
To samo ma miejsce w Rosji. Tu starcie mas ludowych z żołdactwem carskiem jest litylko zewnętrznem prawem tego faktu, że samowładztwo z dniem każdym większym się staje anachronizmem w kapitalistycznej Rosji, że byt jego podkopuje z krecią wytrwałością prąd rozwoju ekonomicznego Rosji, że tenże prąd niesie na swej mocnej fali nawę proletarjatu rosyjskiego ku niechybnemu prędzej czy później zwycięztwu nad caratem.
Wobec tego wskazywanie na „powstanie“, jako na środek odbudowania Polski, sprowadza kwestję znowu do fundamentów — nieistniejących — programu socjalpatrjotycznego. Gdzie te siły ekonomiczno-społeczne, gdzie te dążności w rozwoju materjalnym Polski, których zrealizowaniem, których wybuchem politycznym ma być owo „powstanie“? Jeżeli jest ono historycznie umotywowanem zjawiskiem, to grunt do walki z najazdem, jej podścielisko społeczne musi istnieć poza „powstaniem“, przed niem, niezależnie od niego.
Jeżeli zaś takie podścielisko historyczne nie istnieje, to owo „powstanie“ jest bańką mydlaną, fruwającą w powietrzu, a pękającą za lada wiatru podmuchem.
Dla tego to właśnie spekulanci „powstania narodowego“, nie mając żadnego realnego gruntu pod nogami, zmuszeni są w swem dążeniu do konkretniejszego przedstawienia sobie swej walki z najazdem wymachiwać, jak Niemcy mówią, drągiem we mgle, uprzytomniać sobie nie realne siły społeczne, na które rachują, tylko imaginacyjnych żołnierzyków, szwarcowane armatki i Rządy narodowe — ze smarkaterji studencko-gazeciarskiej. Ta dziecinada w planach i rozmyślaniach socjalpatrjotów o ich walce narodowej — to najprostszy wyraz tego faktu, że cała ta zamierzona walka o niepodległość Polski w dzisiejszych warunkach — to nic innego, jak tylko żakowskie błazeństwo polityczne.
O partjach politycznych, powiedział raz Karol Marx, nie należy sądzić według tego, co one o sobie mówią, lecz według tego, czem są w istocie. Chociaż socjalpatrjotyzm był i jest w swem własnem mniemaniu kierunkiem istotnie socjalistycznym, t. j. klasowo-robotniczym, to w gruncie rzeczy, skojarzywszy sprawę klasową proletarjatu polskiego ze sprawą niepodległości Polski, nie mającą z klasowemi zadaniami robotników nic a nic wspólnego, bo wręcz przeciwną obecnemu kierunkowi rozwoju społecznego Polski, stanął na pochyłej płaszczyźnie, po której fatalnie staczać się musiał do czysto narodowościowego stanowiska, obok którego socjalizm już tylko czczym jest frazesem.
Pierwotnem założeniem socjalpatrjotyzmu był brak swobód demokratycznych w Rosji i brak nadziei zdobycia ich, a więc formalnie interesy polityczne klasy robotniczej. Gdy jednak dziś nadspodziewany rozwój ruchu rewolucyjnego w Rosji wytrąca socjalpatrjotom z rąk tę ich główną przesłankę programową, zamiast porzucić swe, oczywiście, błędne stanowisko, trwają oni nadal przy raz powziętym programie, podsuwając tylko podeń nową podstawę. Dziś już nie beznadziejność walki demokratycznej w Rosji, lecz wogóle „prawo każdego narodu do samoistnego bytu“, a więc nie klasowy, lecz narodowy punkt widzenia jest kamieniem węgielnym socjalpatrjotyzmu.
Uderzającym tego dowodem jest stanowisko względem autonomji dla ziem polskich w Prusach. Jeżeli w istocie potrzeby polityczne proletarjatu polskiego są punktem wyjścia socjalpatrjotów, jeżeli klasowy punkt widzenia decyduje o ich stanowisku w kwestji narodowościowej, toż jasną jest rzeczą, że jedynem normalnem rozwiązaniem kwestji pod zaborem pruskim jest dążenie do samorządu narodowościowego, t. j. do autonomji. Dążenie to jest istotnie jednym z faktów programowych Socjaldemokracji Niemieckiej, jak i Polskiej, a czyni zadość zarówno potrzebom demokratycznym klasy robotniczej, jak i potrzebom normalnego rozwoju narodowo-kulturalnego.
Jednakże widzimy w ostatnich czasach ten uderzający fakt, że socjalpatrjoci występują z całą energją przeciw stawianiu żądania autonomji w Niemczech. W Nrze 10 „Przedświtu“ z r. 1901 redakcja otwarcie i kategorycznie wypowiada, że „całe hasło autonomji polskich prowincji Prus nie jest nic warte“ (str. 294), oraz, że nie wystawiamy (P. P. S.) hasła konstytucji (w Rosji), nie walczymy i walczyć o nią nie będziemy, jak nie będziemy analogicznie walczyli i o autonomję polskich dzielnic Prus“ (str. 229). Istotnie, wystawienie tego żądania przez socjalistów polskich musi logicznie wzbudzać w polskich masach roboczych wiarę w to, że obrona spraw ich jest możliwą na gruncie danych stosunków państwowych, a więc odwracać ich wzrok i tęsknotę od niepodległości Polski. Wszelkie dążenie do demokratyzacji istniejących w Rosji i Niemczech stosunków politycznych, dążenie z natury rzeczy wspólne dla proletarjatu polskiego i proletarjatów państw zaborczych, jest więc z punktu widzenia odbudowania Polski zboczeniem, jest zejściem na manowce, błędem politycznym. Dlatego to konsekwentny socjalpatrjota odrzuca z oburzeniem wszelką myśl o dążeniu do konstytucji w Rosji, do autonomji w Prusach. Ale w ten sposób zaznacza się dziś zarazem w całej sile, że decydującem dla socjalpatrjotyzmu jest stanowisko nie klasowe, lecz narodowe. Bo, gdy początkowo program niepodległości figurował tylko, jako ostateczny środek zdobycia swobód demokratycznych wobec rzekomej niemożliwości zdobycia ich w Rosji, to dziś naodwrót: dążenie do niepodległości Polski jest zgóry wytkniętym celem, który każe odrzucać wszelkie dążenie do demokratyzacji rosyjskich i polsko-niemieckich warunków politycznych, jako zawady w dążeniach narodowych. Zpoczątku faktem wyjścia była dążność do demokratyzacji danych warunków politycznych i ona to decydowała o zapatrywaniu na niepodległość narodową. Dziś punkiem wyjścia jest niepodległość narodowa i ona to decyduje o stanowisku względem demokratyzacji istniejących warunków politycznych.
Ewolucji w samem postawieniu i uzasadnieniu programu odpowiada ewolucja zamierzonych środków i sposobów walki. Gdy początkowo, milcząco przynajmniej, próbowano połączyć organicznie cel odbudowania Polski z całokształtem ekonomicznej i politycznej walki klasowej proletarjatu, to bezpłodność tej próby musiała wkrótce zepchnąć socjalpatrjotyzm drogą naturalną do chwycenia się starodawnej metody patrjotyzmu z czasów szlacheckich — apelowania do „powstania“, do żołnierzyków, armatek, okupacji „kresów“ i t. d.
Wreszcie ze stanowiskiem politycznem i metodami walki, socjalpatrjotyzm uświadomił sobie powoli i swój właściwy rodowód polityczny. Gdy początkowo starał się usilnie wywieść swój ród w europejskiej rodzinie rewolucyjnej od Marxa i Engelsa, w Polsce od „Proletarjatu“, to dziś, zaniechawszy tych sztucznych a naciąganych wywodów, powołuje się otwarcie na swego właściwego protoplastę: na ś. p. Towarzystwo Demokratyczne. „P. P. S., woła „Mazur“ z dumą w Nrze 5 „Przedświtu“ z r. 1901 (str. 170), wyraźnie i świadomie podjęła kontynuację przerwanej w 1848 roboty Towarzystwa Demokratycznego“.
I tu więc ewolucja jest kompletną. Odrzuciwszy pozory partji, dla której socjalizm, oparty na istotnym nowoczesnym rozwoju społecznym, jest rzeczą główną, określającą kierunek kwestji narodowej, socjal-patrjotyzm występuje „wyraźnie i świadomie“, jako dalszy ciąg ruchu, zrodzonego przed pół wiekiem przez szlacheckie powstania, na gruncie pańszczyźnianej Polski, podnoszącego kwestję społeczną w jej ówczesnej mglisto-utopijnej formie i pchniętego do podniesienia tej kwestji — przez niepowodzenie walk szlachecko-narodowych.
Tak więc ostatnia próba połączenia ruchu robotniczego polskiego z tradycjami szlachty polskiej, socjalizmu z patrjotyzmem, przybiła do tej samej przystani, co i poprzednia próba — sławetna „Pobudka“. Próbę tę możemy śmiało uważać za ostatnią. Bo istotnie więcej wysiłków robić w kierunku odmłodnienia zbankrutowanego hasła narodowego świeżą krwią socjalizmu, skrzętniej zbierać i zgromadzać wszelki ślad tradycji polskich, wśród socjalistów i demokratów europejskich rozsiany, niż to dzisiejsi socjalpatrjoci uczynili, niepodobna. A wszakże wynikiem jest — bankructwo kompletne socjalpatrjotów w opinji zachodnich socjalistów, a zaś we własnych szeregach — fatalny upadek do czysto patrjotycznego stanowiska. Frygijska czapeczka przekształciła się po krótkim bardzo czasie na starą poczciwą konfederatkę.
Ale dlatego też obecną socjalpatrjotyczną próbę z innego jeszcze względu za ostatnią uważać możemy. Po tylu doświadczeniach robotnik polski nareszcie dość już jest uzbrojony przeciw najmisterniejszej łataninie jego sprawy klasowej z tradycjami narodowemi. No — a inteligent polski, o ile nie znajduje w socjalpatrjotyzmie wygodnego, bo do niczego nie obowiązującego sposobu uchodzenia za „rewolucjonistę“, pozostając w gruncie rzeczy upośledzonym przez „Moskala“ kandydatem do posad rządowych, o ile jest szczególnym trafem szczerym socjalistą i gotowym do poświęceń pracownikiem dla wyzwolenia proletarjatu, — inteligent polski musi wreszcie także spokrewnić się na tyle z europejskim duchem naukowego socjalizmu, aby tę wiatrem podszytą bufonadę polityczną, jaką jest dzisiejszy socjalpatrjotyzm, z niesmakiem odrzucić.
1. Zwracamy uwagę czytelników na artykuł tow. Kautsky’ego p. n. „Słowianie i rewolucja“, w Nr. 2-gim „Przeglądu“. Zmieniła się nietylko międzymocarstwowa polityka europejska, lecz zmieniły się poglądy socjalistów europejskich na Rosję, jak widać z artykułu tow. Kautsky’ego. — Redakcja
2. Patrz Nry. 3—9 z r. 1901.
Ostatnio zaktualizowane: 9 marca 2024