VIII. POLITYKA ZAGRANICZNA I WOJSKO

OD REWOLUCJI ŚWIATOWEJ DO STATUS QUO

Polityka zagraniczna wszędzie i zawsze jest przedłużeniem polityki wewnętrznej, ponieważ prowadzi ją ta sama klasa panująca i stawia jej te same zadania dziejowe. Zwyrodnieniu warstwy rządzącej w ZSRR towarzyszyć musiała odpowiednia zmiana celów i metod radzieckiej dyplomacji. Już sformułowanie po raz pierwszy jesienią 1924 roku „teorii" socjalizmu w jednym kraju świadczyło o dążeniu do uwolnienia radzieckiej polityki zagranicznej od programu rewolucji międzynarodowej. Jednakże biurokracja nie zamierzała wraz z tym zlikwidować swoich związków z Kominternem, gdyż przekształciłby się on w takim razie nieuchronnie w opozycyjną organizację międzynarodową ze wszystkimi wynikającymi stąd niekorzystnymi następstwami dla układu sił w samym ZSRR. Przeciwnie — im mniej w polityce Kremla pozostawało dawnego internacjonalizmu, tym silniej elita rządząca trzymała w swych rękach ster Kominternu. Powinien był on odtąd służyć nowym celom pod dawną nazwą. Jednakże do nowych celów potrzebni byli nowi ludzie. Od jesieni 1923 roku dzieje Kominternu są historią całkowitej wymiany jego moskiewskiego sztabu i sztabów wszystkich sekcji narodowych w drodze całej serii przewrotów pałacowych, odgórnych czystek, wyrzucania ludzi itp. W chwili obecnej Komintern reprezentuje sobą jak najbardziej pokorny i zawsze gotowy na wszelkie meandry aparat w służbie radzieckiej polityki zagranicznej.

Biurokracja nie tylko zerwała z przeszłością, ale samą siebie pozbawiła możliwości rozumienia najważniejszych lekcji historii. Główną z nich jest ta, że władza radziecka nie przetrwałaby nawet przez dwanaście miesięcy bez bezpośredniej pomocy proletariatu światowego, a zwłaszcza europejskiego, i bez ruchów rewolucyjnych narodów kolonialnych. Austro-niemiecka soldateska nie doprowadziła do końca podboju radzieckiej Rosji tylko dlatego, że za swymi plecami czuła już gorące tchnienie rewolucji. Powstania w Niemczech i w Austro-Węgrzech po upływie około trzech czwartych roku położyły kres traktatowi brzeskiemu. Powstanie marynarzy francuskich na Morzu Czarnym w kwietniu 1919 roku zmusiło rząd Trzeciej Republiki do wyrzeczenia się dalszych operacji wojskowych na radzieckim Południu. Rząd brytyjski wycofał z radzieckiej Północy swoje oddziały ekspedycyjne we wrześniu 1919 roku pod bezpośrednim naciskiem własnych robotników. Po cofnięciu się Armii Czerwonej spod Warszawy w 1920 roku tylko potężna fala rewolucyjnych protestów uniemożliwiła Entencie przyjście Polsce z pomocą, żeby rozgromić radziecką Rosję. Lord Curzon, który w 1923 roku wystosował do Moskwy groźne ultimatum, w decydującym momencie miał ręce związane wskutek oporu brytyjskich organizacji robotniczych. Te mówiące same za siebie epizody nie są odosobnione; zabarwiają one całkowicie pierwszy najtrudniejszy okres istnienia rad: chociaż poza granicami Rosji rewolucja nigdzie nie zwyciężyła, ale nadzieje na nią nie były bynajmniej próżne.

Już w tamtych latach rząd radziecki pozawierał cały szereg układów z państwami burżuazyjnymi: traktat pokojowy w Brześciu w marcu 1918 roku, układ z Estonią w lutym 1920 roku, traktat ryski z Polską w październiku 1920 roku, układ w Rapallo z Niemcami w kwietniu 1922 roku i inne, mniej ważne umowy międzynarodowe. Ani rządowi radzieckiemu jako całości, ani komukolwiek spośród jego członków oddzielnie nie przyszłoby jednak do głowy żeby traktować swoich burżuazyjnych kontrahentów jako „przyjaciół pokoju", ani tym bardziej, żeby wzywać komunistyczne partie Niemiec, Polski, czy też Estonii do popierania w parlamentach rządów burżuazyjnych zawierających traktaty. A ta właśnie kwestia ma decydujące znaczenie dla rewolucyjnego wychowania mas. Rady musiały podpisać pokój brzeski, tak jak wycieńczeni w końcu strajku jego uczestnicy musza podpisać najbardziej bezwzględne warunki kapitalisty; ale głosowanie niemieckiej socjaldemokracji w sprawę tego pokoju w formie obłudnego „powstrzymania się", zostało przez bolszewików napiętnowane jako poparcie dla gwałtu i gwałcicieli. Mimo że w cztery lata potem traktat w Rapallo z demokratycznymi Niemcami był zawarty pomiędzy formalnie „równymi" stronami, to przecież gdyby z tego powodu niemiecka partia komunistyczna poważyła się wyrazić votum zaufania dyplomacji swego kraju, byłaby natychmiast wyrzucona z Międzynarodówki. Zasadnicza linia polityki zagranicznej Kraju Rad polegała na tym, że takie lub inne układy handlowe, dyplomatyczne i wojskowe państwa radzieckiego z imperialistami, nieuchronne same w sobie, nie mogą w żadnym razie ani ograniczać, ani osłabiać walki proletariatu odnośnych krajów kapitalistycznych, bowiem w ostatecznym wyniku ocalenie samego państwa robotniczego mogą zapewnić tylko postępy rewolucji światowej. Kiedy w okresie przygotowań do konferencji w Genui Cziczerin zaproponował, żeby w imię przypodobania się „opinii publicznej" Ameryki wprowadzić do konstytucji radzieckiej „demokratyczne" zmiany, Lenin w oficjalnym liście z dnia 23 stycznia 1922 roku zażądał natychmiastowego wyprawienia Cziczerina do sanatorium. Gdyby ktokolwiek w owych czasach ośmielił się zaproponować kupienie przychylności „demokratycznego" imperializmu z pomocą, dajmy na to, przystąpienia do pustego i fałszywego paktu Kelloga lub złagodzenia polityki Kominternu, Lenin ze swej strony poleciłby bez wątpienia zamknąć takiego nowatora w domu wariatów i chyba nie napotkałoby to opozycji w Biurze Politycznym.

Szczególnie bezkompromisowo ówczesne kierownictwo odnosiło się do wszelkiego rodzaju złudzeń pacyfistycznych — do Ligi Narodów, do bezpieczeństwa zbiorowego, sądów rozjemczych, do rozbrojenia itd. — widząc w nich jedynie środek na usypianie mas robotniczych, żeby tym łatwiej zaskoczyć je w momencie wybuchu nowej wojny. W opracowanym przez Lenina i zaaprobowanym na zjeździe w 1919 roku programie partii znajdujemy w tej materii następujące niedwuznaczne sformułowania:

„Rosnący napór proletariatu, a zwłaszcza jego zwycięstwa j w poszczególnych krajach, wzmagają opór wyzyskiwaczy i powodują tworzenie przez nich nowych form międzynarodowego zjednoczenia kapitalistów (Liga Narodów itp.), którzy organizując w skali światowej systematyczny wyzysk wszystkich narodów kuli ziemskiej, kierują swoje wysiłki przede wszystkim na bezpośrednie zdławienie rewolucyjnych ruchów proletariatu wszystkich krajów. Wszystko to siłą rzeczy prowadzi do splatania się wojny domowej poszczególnych państw z rewolucyjnymi wojnami zarówno broniących się krajów proletariackich, jak i narodów uciskanych, walczących przeciwko jarzmu mocarstw imperialistycznych. W tej ] sytuacji hasła pacyfizmu, międzynarodowego rozbrojenia w warunkach ustroju kapitalistycznego, arbitraży itp., są nie tylko reakcyjną utopią, ale wręcz oszukiwaniem ludzi pracy w celu rozbrojenia proletariatu i odciągnięcia go od zadania rozbrojenia wyzyskiwaczy" (Program RKP (b)). Te fragmenty programu bolszewickiego zawierają daną niejako zawczasu, a przecież bezlitosną ocenę obecnej radzieckiej polityki zagranicznej, jak również polityki Kominternu wraz ze wszystkimi ich pacyfistycznymi „przyjaciółmi" we wszystkich częściach świata.

Po okresie interwencji i blokady nacisk ekonomiczny i wojskowy świata kapitalistycznego na Związek Radziecki stał się jednak znacznie słabszy, niż można się było obawiać. Sytuacja w Europie stała jeszcze pod znakiem dopiero co zakończonej, a nie przyszłej wojny. Potem wybuchnął niebywały światowy kryzys ekonomiczny, który pogrążył klasy rządzące całego świata w prostracji ducha. Tylko dzięki temu Związek Radziecki mógł przebyć bezkarnie doświadczenia pierwszej pięciolatki, kiedy to kraj stał się znowu areną wojny domowej, głodu i epidemii. Pierwsze lata drugiej pięciolatki, które przyniosły wyraźne polepszenie się sytuacji wewnętrznej ZSRR, zbiegły się z początkiem ożywienia ekonomicznego w świecie kapitalistycznym, z nowym przyborem nadziei, ze wzrostem apetytów, zniecierpliwienia i zbrojeń. Groźba kombinowanej napaści na ZSRR tylko dlatego przybiera na naszych oczach namacalne formy, że Kraj Rad wciąż jeszcze pozostaje izolowany; ponieważ na znacznej swej części „jedna szósta globu ziemskiego" stanowi królestwo pierwotnego zacofania; ponieważ mimo nacjonalizacji środków produkcji wciąż jeszcze wydajność pracy pozostaje znacznie niższa niż w krajach kapitalistycznych; wreszcie — i to jest obecnie najważniejsze — ponieważ główne oddziały proletariatu światowego są rozbite, niepewne swych sił lub pozbawione wiarygodnego kierownictwa. Rewolucja Październikowa, w której przywódcy upatrywali tylko odskocznię do rewolucji światowej, potem koleją rzeczy nabrała samoistnego znaczenia; na nowym etapie dziejowym ujawnia się jej głęboka zależność od rozwoju światowego. Znowu sprawą oczywistą staje się to, że dziejowy problem kto kogo? nie może być rozwiązany w ramach jednego kraju; że sukcesy wewnętrzne lub niepowodzenia zaledwie przygotowują mniej lub bardziej dogodne warunki do jego rozstrzygnięcia na arenie światowej.

Radziecka biurokracja — tę sprawiedliwość należy jej oddać — nabyła ogromne doświadczenie w kierowaniu masami ludzkimi, ich usypianiu, dzieleniu i obezwładnianiu, w zwykłym oszukiwaniu — a wszystko to po to, by bez ograniczeń nimi władać. Ale właśnie z tego samego powodu zatraciła ona wszelkie ślady zdolności do rewolucyjnego wychowywania mas. Zdławiwszy samodzielność i inicjatywę dołów ludowych u siebie, nie może również i na arenie światowej rozbudzić krytycznej myśli i rewolucyjnej odwagi. Przy tym jako warstwa rządząca i uprzywilejowana o wiele bardziej ceni sobie na Zachodzie pomoc i przyjaźń pokrewnych jej pod względem socjalnym burżuazyjnych radykałów, reformistycznych parlamentarzystów i związkowych biurokratów niż oddzielonych od siebie przepaścią socjalną szeregowych robotników. Nie miejsce tutaj na historię upadku i zwyrodnienia Trzeciej Międzynarodówki, na problem, któremu autor poświęcił cały szereg odrębnych studiów, wydanych prawie we wszystkich językach cywilizowanego świata. Pozostaje faktem, że będąc kierowniczą siłą Kominternu, ograniczona wskutek myślenia z perspektywy oddzielnego kraju i konserwatywna, prymitywna i nieodpowiedzialna biurokracja radziecka nie przyniosła międzynarodowemu ruchowi robotniczemu nic poza klęskami. Jak gdyby w charakterze dziejowego rewanżu konsekwencje klęsk proletariatu światowego znacznie bardziej warunkują obecną sytuację międzynarodową ZSRR niż sukcesy budowania socjalizmu w izolacji. Wystarczy tu przypomnieć, że rozgromienie rewolucji chińskiej w latach 1925—1927, które rozwiązało ręce japońskiemu militaryzmowi na Wschodzie, oraz rozbicie proletariatu niemieckiego, które doprowadziło do tryumfu Hitlera oraz do szalonego wzrostu militaryzmu niemieckiego, w równym stopniu są owocami polityki Kominternu.

Zdradziwszy rewolucję światową, ale uważając się nadal za jej wierną, biurokracja termidoriańska główne swoje wysiłki skupia na tym, żeby „neutralizować" burżuazję. W tym celu należało sprawiać wrażenie umiarkowanej, solidnej i prawdziwej opory porządku. Po to jednak, żeby przez długi czas i skutecznie sprawiać jakieś wrażenie, należy w samej rzeczy stać się tym czymś. A to sprawiła już sama organiczna ewolucja warstwy rządzącej. Tak to, cofając się przed konsekwencjami własnych błędów, biurokracja wpadła na myśl, żeby zabezpieczyć nietykalność ZSRR w razie włączenia go do systemu europejsko-azjatyckiego status quo. Cóż może być w rzeczy samej lepszego od wieczystego paktu o nieagresji między socjalizmem a kapitalizmem? Obecna oficjalna formuła polityki zagranicznej, szeroko reklamowana nie tylko przez dyplomację radziecką, która ma prawo używać konwencjonalnego języka swej profesji, ale i przez Komintern, który powinien przemawiać językiem rewolucji, głosi: „Nie chcemy piędzi cudzego, ale nie oddamy ani cala własnego terytorium". Jak gdyby chodziło o konflikt w sprawie kawałków terytorium, a nie o walkę dwóch nieprzejednanych systemów społecznych w skali globalnej!

Kiedy ZSRR uznał za rzecz bardziej rozsądną odstąpienie na rzecz Japonii Wschodnio-Chińskiej Linii Kolejowej, to ten fakt słabości, będący następstwem zdławienia rewolucji chińskiej, opiewano jako przejaw ufnej w swe siły polityki w służbie pokoju. W rzeczywistości, oddając wrogowi wyjątkowo ważną ze strategicznego punktu widzenia linię kolejową, rząd radziecki ułatwił Japonii dalsze jej zabory w północnych Chinach i jej obecne zakusy na Mongolię. Wymuszona ofiara oznaczała nie „neutralizację" niebezpieczeństwa, lecz w najlepszym razie krótką prolongatę, niezwykle przy tym rozpalając apetyt kliki wojskowej, rządzącej w Tokio.

Problem Mongolii dotyczy już najbliższych pozycji strategicznych Japonii w wypadku wojny z ZSRR. Tym razem rząd radziecki poczuł się zmuszony do oświadczenia wprost, że na wtargnięcie wojsk japońskich do Mongolii odpowie wojną. Tymczasem nie chodzi tu bezpośrednio o obronę „własnego terytorium"; Mongolia jest niepodległym państwem. W okresie, kiedy nikt nie zagrażał poważnie radzieckim granicom, wydawało się że wystarczy bierna ich ochrona. Skuteczna metoda obrony ZSRR polega na tym, żeby osłabiać pozycje imperializmu i wzmacniać pozycje proletariatu i ludów kolonialnych w całym świecie. Niedogodny układ sił może zmusić do odstąpienia wielu "piędzi" własnego terytorium, jak się to działo w chwili traktatu brzeskiego, potem traktatu ryskiego, wreszcie — w wypadku ustąpienia wschodnio-chińskiej linii kolejowej. Zarazem walka o korzystne zmiany wzajemnego stosunku sił w skali globalnej nakłada na państwo robotnicze nieustający obowiązek uciekania się do pomocy ruchu wyzwoleńczego w innych krajach. Ale właśnie to podstawowe zadanie pozostaje w nieprzejednanej sprzeczności z konserwatywną polityką status quo.

LIGA NARODÓW A KOMINTERN

Zbliżenie z Francją, główną strażniczką status quo, a następnie spowodowane zwycięstwem niemieckiego narodowego socjalizmu zawarcie z nią układu wojskowego daje Francji nieporównanie więcej korzyści niż Krajowi Rad. Zgodnie z układem obowiązek pomocy wojskowej ze strony ZSRR jest bezwarunkowy; odwrotnie — pomoc ze strony Francji jest uzależniona od wstępnej zgody Anglii i Włoch, co otwiera nieograniczone pole dla machinacji wrogich ZSRR. Wypadki związane z Nadrenią dowiodły, że przy bardziej realistycznej ocenie sytuacji i większym opanowaniu Moskwa mogła uzyskać od Francji poważniejsze gwarancje, o ile w ogóle układy mogą uchodzić za „gwarancje" w epoce ostrych zwrotów w sytuacji, nieustających kryzysów dyplomatycznych, zbliżeń i zrywania ze sobą. Już nie po raz pierwszy okazuje się jednak, że biurokracja radziecka o wiele więcej stanowczości przejawia w walce ze świadomymi robotnikami we własnym kraju niż w pertraktacjach z dyplomatami burżuazyjnymi.

Nie należy przywiązywać większej wagi do twierdzenia, jakoby pomoc ze strony ZSRR z konieczności będzie mało skuteczna wobec braku wspólnej granicy z Niemcami. W wypadku napaści Niemiec na ZSRR napastnik, co oczywiste, znajdzie niezbędną granicę. W razie napaści Niemiec na Austrię, Czechosłowację lub Francję, Polska nie będzie mogła pozostać neutralną ani przez jeden dzień: uznawszy swe sojusznicze zobowiązania wobec Francji, nieuchronnie otworzy ona Armii Czerwonej drogę; w przeciwnym razie, jeżeli zerwie układ sojuszniczy, stanie się wraz z tym pomocnicą Niemiec; w tym ostatnim wypadku ZSRR bez trudu znajdzie „wspólną granicę". Ponadto w przyszłej wojnie „granice" morskie i powietrzne odegrają rolę nie mniejszą niż lądowe.

Wstąpienie ZSRR do Ligi Narodów przedstawiono własnemu społeczeństwu z reżyserią godną Goebbelsa jako tryumf socjalizmu i rezultat „nacisku" proletariatu światowego; w rzeczywistości tylko dlatego stało się ono do przyjęcia dla burżuazji, że nastąpiło ogromne osłabienie zagrożenia rewolucyjnego; było to nie zwycięstwo ZSRR, lecz kapitulacja biurokracji termidoriańskiej przed na wskroś skompromitowaną instytucją genewską, która według znanego nam już fragmentu programu „swoje wysiłki przede' wszystkim kieruje na zdławienie ruchów rewolucyjnych". Cóż tak bardzo zmieniło się od czasów, gdy uchwalono Kartę bolszewizmu: może natura Ligi Narodów? Funkcja pacyfizmu w społeczeństwie kapitalistycznym? Czy może polityka Kraju Rad? Samo postawienie tego pytania oznacza odpowiedź na nie.

Doświadczenie pokazało wkrótce, że udział w Lidze, nie przynosząc żadnych dodatkowych korzyści ponad te, jakie można było osiągnąć w drodze układów z poszczególnymi państwami burżuazyjnymi, zarazem narzuca znaczne ograniczenia i zobowiązania, które właśnie ZSRR, w imię swojego konserwatywnego prestiżu świeżej daty, wypełnia jak najskrupulatniej. Konieczność dostosowania się w Lidze nie tylko do Francji, ale i do jej sojuszniczek, zmusiła dyplomację radziecką do zajęcia wyjątkowo dwuznacznej pozycji w sprawie konfliktu włosko-abisyńskiego. Podczas gdy Litwinow, który w Genewie był tylko cieniem Lavala, wyrażał dyplomatom Francji i Anglii wdzięczność za ich wysiłki „na rzecz pokoju", które tak pomyślnie uwieńczyła klęska Abisynii, ropa naftowa z Kaukazu w dalszym ciągu zasilała włoską marynarkę wojenną. O ile jeszcze można zrozumieć, że moskiewski rząd unikał jawnego naruszenia układu handlowego, to w każdym razie związki zawodowe nie były zmuszone do liczenia się ze zobowiązaniami Komisariatu Handlu Zagranicznego. Zatrzymanie eksportu do Włoch na mocy decyzji radzieckich związków zawodowych wywołałoby niewątpliwie światowy ruch bojkotu znacznie skuteczniejszy niż wiarołomne „sankcje", zawczasu wyważone przez dyplomatów i prawników w uzgodnieniu z Mussolinim. Jeżeli jednak radzieckie związki 1926 roku, kiedy to jawnie zbierały miliony rubli na strajk górników brytyjskich), tym razem nie kiwnęły palcem, to tylko dlatego, że rządząca biurokracja zabroniła im tego rodzaju inicjatywy, głównie po to, aby przypodobać się Francji. Tymczasem w przyszłej wojnie światowej żadne sojusze wojskowe nie wynagrodzą ZSRR utraconego zaufania ze strony ludów kolonialnych, jak i w ogóle mas pracujących.

Czyżby tego nie rozumiano na Kremlu? „Głównym celem faszyzmu niemieckiego — odpowiada nam oficjalna gazeta radziecka — było odizolowanie ZSRR. Cóż, ZSRR ma teraz więcej przyjaciół na świecie, niż kiedykolwiek dotąd". („Izwiestija" 17 IX 1935). Włoski proletariat zakuty w łańcuchy faszyzmu, chińska rewolucja pokonana, a Japonia panoszy się w Chinach; proletariat niemiecki jest w takim stopniu osłabiony, że plebiscyty Hitlera nie napotykają żadnego sprzeciwu; proletariat Austrii związany za ręce i nogi; partie rewolucyjne na Bałkanach wdeptane w ziemię; robotnicy we Francji i w Hiszpanii wloką się w ogonie radykalnej burżuazji. Mimo tego wszystkiego rząd radziecki od czasu przystąpienia do Ligi Narodów „ma więcej przyjaciół na świecie, niż kiedykolwiek dotąd!". Tak, na pierwszy rzut oka fantastyczna chełpliwość nabiera całkiem realnego sensu, jeżeli odniesiemy ją nie do państwa robotniczego a do jego warstwy rządzącej. To przecież dzięki strasznym klęskom proletariatu światowego radziecka biurokracja mogła uzurpować sobie władzę we własnym kraju i pozyskać sobie z grubsza przychylny stosunek „opinii publicznej" krajów kapitalistycznych. Im mniej Komintern zagraża pozycjom kapitału, tym bardziej rząd kremlowski z politycznego punktu widzenia nadaje się do udzielania mu kredytów w oczach francuskiej, czeskiej i innej burżuazji. Tak to wewnętrzna i międzynarodowa siła biurokracji, jak się okazuje, pozostaje w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do siły ZSRR jako państwa socjalistycznego i jako bazy wypadowej rewolucji proletariackiej. To jednak tylko jedna strona medalu: jest również i druga.

Lloyd George, w którego przeskokach i sensacyjnych posunięciach nie rzadkie są przebłyski ostrej przenikliwości, w listopadzie 1934 roku przestrzegał Izbę Gmin przed potępianiem faszystowskich Niemiec, które, jak mówił, są powołane do tego, by stać się najpewniejszą zaporą przed komunizmem w Europie. „Jeszcze uznamy je za naszego przyjaciela". Wymowne słowa! Na poły ironiczne pochwały światowej burżuazji wobec Kremla same w sobie nie są najmniejszą gwarancją pokoju, czy chociażby tylko zwyczajnym złagodzeniem niebezpieczeństwa wojny. W ostatecznym rachunku ewolucja biurokracji radzieckiej interesuje światową burżuazję z punktu widzenia ewentualnych zmian form własności. Przecież Napoleon I, jakkolwiek radykalnie zerwał z tradycjami jakobińskimi, chociaż nałożył koronę i przywrócił religię katolicką, to przecież pozostawał mimo to przedmiotem nienawiści całej panującej półfeudalnej Europy, ponieważ nadal strzegł nowej własności, stworzonej przez rewolucję. Dopóki nie zlikwidowano monopolu handlu zagranicznego i nie przywrócono uprawnień kapitału, ZSRR — mimo wszelkiej zasługi jego warstwy rządzącej — pozostaje w oczach burżuazji całego świata nieprzejednanym wrogiem, a niemiecki narodowy socjalizm — o ile nie dzisiejszym, to jutrzejszym przyjacielem. Już podczas pertraktacji Barthou i Lavala z Moskwą wielka burżuazja francuska, mimo poważnego zagrożenia ze strony Hitlera i mimo zdecydowanego zwrotu ku patriotyzmowi Francuskiej Partii Komunistycznej, z uporem nie chciała stawiać na radziecką kartę. Lavala, który podpisał układ z ZSRR, oskarżano z lewicy o to, że strasząc Berlin Moskwą w rzeczywistości szuka zbliżenia z Berlinem i Rzymem przeciwko Moskwie. Ocena ta może nieco wyprzedza rozwój wydarzeń, ale bynajmniej nie pozostaje w sprzeczności z logiką ich rozwoju.

Jednakże, jakkolwiek byśmy nie oceniali korzyści i niedogodności paktu francusko-radzieckiego, żaden poważny polityk rewolucyjny nie będzie negował prawa państwa radzieckiego do szukania sobie dodatkowego oparcia dla swej nietykalności w jakimś doraźnym porozumieniu z tym lub innym imperializmem. Trzeba tylko jasno i bez osłonek wskazywać masom miejsce takiego szczególnego, taktycznego układu w ogólnym systemie sił dziejowych. Po to, żeby wykorzystać chociażby antagonizm między Francją a Niemcami, nie ma potrzeby idealizowania burżuazyjnego sojusznika lub tej kombinacji imperialistów, która chwilowo zasłaniała się tarczą Ligi Narodów. Tymczasem nie tylko dyplomacja radziecka, ale również idący jej śladami Komintern systematycznie przemalowują epizodycznych sojuszników Moskwy na „przyjaciół pokoju", oszukują robotników hasłami „bezpieczeństwa zbiorowego" i „rozbrojenia", i w taki sposób w rzeczywistości przeobrażają się w agenturę polityczną imperialistów w stosunku do mas robotniczych.

Głośny wywiad, jakiego w dniu 1 marca 1936 roku Stalin udzielił prezesowi Scripps-Howard Newspapers, Royowi Howardowi, stanowi nieoceniony dokument, mogący służyć do scharakteryzowania biurokratycznej ślepoty w wielkich kwestiach polityki światowej i tego fałszu, jaki wytworzył się pomiędzy przywódcami ZSRR i światowym ruchem robotniczym. Na pytanie: czy wojna jest nieuchronna? Stalin odpowiada: „uważam, że pozycje przyjaciół pokoju umacniają się; mogą oni działać jawnie, ich oparciem jest potęga opinii publicznej i mają do swej dyspozycji takie narzędzia, jak na przykład Liga Narodów". W słowach tych nie ma za grosz realizmu. Państwa burżuazyjne bynajmniej nie dzielą się na „przyjaciół" i „wrogów" pokoju, tym bardziej, że „pokoju" jako takiego w ogóle nie ma. Każdy kraj imperialistyczny jest zainteresowany w zachowaniu swojego pokoju i to tym bardziej, im pokój jest bardziej nie do zniesienia dla jego nieprzyjaciół. Formuła wspólna dla Stalina, Baldwina, Leona Bluma i innych: „pokój byłby rzeczywiście zagwarantowany, gdyby w jego obronie wszystkie państwa zjednoczyły się w Lidze" oznacza tylko tyle, że pokój byłby zapewniony, gdyby nie istniały przyczyny dla jego naruszenia. Myśl raczej słuszna, ale niezbyt treściwa. Wielkie mocarstwa, które, jak Stany Zjednoczone, nie należą do Ligi, najwyraźniej cenią sobie wyżej swobodę rąk niż abstrakcję „pokoju". Po co jest im potrzebna swoboda rąk, pokażą to we właściwym czasie. Te państwa, które jak Japonia i Niemcy występują z Ligi albo jak Włochy czasowo „odłączają się" od niej, także mają po temu wystarczająco uzasadnione powody. Zerwanie przez nie z Ligą zmienia tylko aspekty dyplomatyczne antagonizmów, ale nie ich naturę, ani też istotę samej Ligi. Ci cnotliwcy, którzy zaklinają się na niezmienną wierność Lidze, stawiają sobie za zadanie tym zdecydowaniej wykorzystać ją dla podtrzymania swojego pokoju. Lecz również między nimi nie ma zgody. Anglia jest w pełni gotowa przedłużyć okres pokoju kosztem interesów Francji w Europie lub w Afryce. Ze swej strony Francja, w zamian za poparcie ze strony Włoch gotowa jest złożyć w ofierze bezpieczeństwo brytyjskich komunikacji morskich. Jednakże w imię obrony własnych interesów każde z tych państw gotowe jest uciec się do wojny, naturalnie — do najsprawiedliwszej ze wszystkich wojen. Wreszcie — drobne państewka, które nie mając niczego lepszego, szukają schronienia pod sklepieniem Ligi, w ostateczności staną nie po stronie „pokoju", lecz silniejszego ugrupowania w wojnie.

Jako strażnik status quo Liga nie jest organizacją „pokoju", lecz gwałtu zadawanego przytłaczającej większości ludzkości przez imperialistyczną mniejszość. „Porządek" ten może być podtrzymany tyko z pomocą niekończących się wojen — małych i dużych, dzisiaj w koloniach, jutro pomiędzy metropoliami. Imperialistyczną wierność wobec status quo jest zawsze umowna, doraźna i ograniczona. Wczoraj Włochy broniły status quo w Europie, ale nie w Afryce; nikt nie wie, jaka będzie jutro ich polityka w Europie. Lecz już zmiany granic w Afryce natychmiast odzywają się echem w Europie. Hitler ośmielił się wprowadzić wojska do Nadrenii tylko dlatego, że Mussolini wtargnął do Abisynii. Trudno jest zaliczyć Włochy do „przyjaciół" pokoju. Francja jednak ceni sobie o wiele bardziej przyjaźń z Włochami niż ze Związkiem Radzieckim. Ze swej strony Anglia szuka przyjaźni z Niemcami. Ugrupowania zmieniają się, apetyty pozostają. Zadanie tak zwanych zwolenników status quo polega w istocie rzeczy na tym, żeby znaleźć w Lidze najdogodniejszą kombinację sił i najdogodniejszą osłonę dla przygotowań do przyszłej wojny. Kto i jak ją zacznie, to zależy od drugorzędnych okoliczności. Ktoś jednak będzie musiał ją zacząć, gdyż status quo jest piwnicą z materiałami wybuchowymi.

Program „rozbrojenia" przy zachowaniu antagonizmów imperialistycznych jest najszkodliwszą fikcją. Nawet gdyby się urzeczywistniał w drodze powszechnego porozumienia — co jest założeniem ze sfery czystej fantastyki! — to w żadnym wypadku nie zapobiegłoby to nowej wojnie. Imperialiści walczą nie dlatego, że broń jest dostępna; przeciwnie — kują broń wtedy, gdy muszą wojować. Współczesna technika daje możność ponownego, przy tym jeszcze szybszego uzbrojenia się. Przy układach wszelkiego rodzaju, przy wszystkich ograniczeniach i „rozbrojeniach" — arsenały, fabryki zbrojeniowe, laboratoria i przemysł kapitalistyczny zachowują swój całkowity potencjał. Tak na przykład Niemcy, rozbrojone pod baczną kontrolą zwycięzców (jedyna, notabene, realna forma „rozbrojenia"!), ponownie stają się cytadelą militaryzmu europejskiego dzięki swemu potężnemu przemysłowi. Ze swej strony zamierzają one „rozbroić" tego i owego ze swych sąsiadów. Idea tak zwanego „stopniowanego rozbrojenia" oznacza tylko próbę zredukowania nadmiernych wydatków wojskowych w okresie pokoju: problem klasy, a nie pokojowego usposobienia. Ale i to zadanie jest nie do zrealizowania. Wskutek rozmaitego położenia geograficznego, potencjału ekonomicznego i ilości kolonii jakiejkolwiek bądź normy rozbrojenia zmieniłyby nieuchronnie stosunek sił na korzyść jednych, a na niekorzyść innych. Stąd bezowocność genewskich prób. Prawie dwadzieścia lat pertraktacji i rozmów o rozbrojeniu doprowadziło tylko do nowej fali zbrojeń, która daleko w tyle pozostawia wszystko, co dotąd widziano w tej mierze. Opierać politykę rewolucyjną proletariatu na programie rozbrojenia oznacza tyle, co budować ją nawet już nie na piasku, lecz na dymnej zasłonie militaryzmu.

Zdławienie walki klasowej w imię niezakłóconego przebiegu imperialistycznej rzezi osiągnąć można tylko za pomocą przywódców masowych organizacji robotniczych. Hasła, pod którymi rozwiązywano to zadanie w 1914 roku: „ostatnia wojna", „wojna z pruskim militaryzmem", „wojna o demokrację" — zbytnio skompromitowały się w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci. Zastąpiły je „bezpieczeństwo zbiorowe" i „rozbrojenie powszechne". Pod pretekstem poparcia dla Ligi Narodów przywódcy robotniczych organizacji Europy przygotowują nowe wydanie „Świętego Przymierza", niezbędnego dla wojny w nie mniejszym stopniu, niż czołgi, lotnictwo i „zakazane" gazy trujące.

Trzecia Międzynarodówka narodziła się z nabrzmiałego oburzeniem protestu przeciwko socjalpatriotyzmowi. Ale rewolucyjny ładunek, umieszczony w niej przez Rewolucję Październikową, wyczerpał się już dawno temu. Obecnie Komintern stoi pod znamionami Ligi Narodów, podobnie jak Druga Międzynarodówka, tyle, że ze świeżym zapasem cynizmu. Kiedy brytyjski socjalista, sir Stafford Cripps, nazywa Ligę Narodów internacjonalistycznym zjednoczeniem bandziorów, co może być nieuprzejme ale bynajmniej nie tak bardzo niesłuszne, „Times" zapytuje ironicznie: „jak w takim razie należy sobie tłumaczyć przystąpienie Związku Radzieckiego do Ligi Narodów?" Odpowiedzieć na to pytanie nie jest łatwo. Oto jak biurokracja moskiewska stwarza obecnie potężne poparcie dla socjalpartriotyzmu, któremu w swoim czasie miażdżący cios zadała Rewolucja Październikowa.

Roy Howard usiłował otrzymać również i w tej sprawie wyjaśnienie. — „Jak mają się sprawy — zapytał Stalina — z planami i zamierzeniami co do rewolucji światowej? — Takich planów i zamiarów nie mieliśmy nigdy. — Ale przecież... — To nieporozumienie". Howard: „Tragiczne nieporozumienie?". Stalin: „Nie, komiczne, albo raczej tragikomiczne". Cytujemy dosłownie. „Jakie niebezpieczeństwo — kontynuował Stalin — mogą upatrywać sąsiednie państwa w ideach ludzi radzieckich, jeżeli państwa te naprawdę mocno siedzą w siodle?". A co — mógłby zapytać interlokutor — jeżeli nie siedzą mocno? Stalin użył jeszcze jednego uspokajającego argumentu: „Eksport rewolucji to brednie. Każdy kraj, jeżeli tego zapragnie, sam dokona swej rewolucji, a jeżeli nie zechce, to rewolucji nie będzie. Oto na przykład nasz kraj zapragnął dokonać rewolucji i dokonał jej...". Cytujemy dosłownie. Od teorii socjalizmu w jednym kraju zupełnie naturalnie przechodzi się do teorii rewolucji w jednym kraju. Po cóż więc w takim razie istnieje Międzynarodówka? — mógłby zapytać interlokutor. Ten jednak, najwidoczniej, znał dopuszczalne granice ciekawości. Uspokajające wyjaśnienia Stalina, które czytają nie tylko kapitaliści, ale i robotnicy, mają jednakże pewne luki. Zanim „nasz kraj" zapragnął dokonać rewolucji, importowaliśmy idee marksizmu z innych krajów i korzystaliśmy z cudzego doświadczenia rewolucyjnego. Przez całe dziesięciolecia mieliśmy za granicą emigrację, która kierowała walką w Rosji. Otrzymywaliśmy własną moralną i materialną pomoc od organizacji robotniczych Europy i Ameryki. Po naszym zwycięstwie zorganizowaliśmy w 1919 roku Międzynarodówkę Komunistyczną. Nieraz głosiliśmy, że proletariat zwycięskiego kraju ma obowiązek udzielania pomocy klasom uciskanym i buntującym się i to nie samymi tylko ideami, ale, o ile to możliwe, również i bronią. Nie ograniczaliśmy się do samych doświadczeń. W swoim czasie pomagaliśmy siłą zbrojną robotnikom Finlandii, Łotwy, Estonii i Gruzji. Za pomocą wyprawy Armii Czerwonej na Warszawę dokonaliśmy próby udzielenia pomocy powstaniu proletariatu polskiego. Posyłaliśmy organizatorów i dowódców z pomocą powstańcom chińskim. W 1926 roku zebraliśmy miliony rubli na pomoc dla uczestników strajku w Anglii. Teraz wszystko to okazuje się nieporozumieniem. Tragicznym? Nie, komicznym. Nie przypadkiem Stalin obwieścił, że życie w Związku Radzieckim stało się „radosne", nawet Międzynarodówka Komunistyczna z osoby dramatu przekształciła się w postać komiczną. Stalin wywarłby bardziej przekonywujące wrażenie na swym rozmówcy, gdyby zamiast oczerniania przeszłości otwarcie przeciwstawił politykę termidoru polityce Października. „W oczach Lenina — mógłby powiedzieć — Liga Narodów była machiną służącą do przygotowania nowej wojny imperialistycznej, my zaś traktujemy ją jako narzędzie pokoju. Lenin mówił o nieuchronności wojen rewolucyjnych, my zaś uważamy eksport rewolucji za brednie. Lenin piętnował sojusz proletariatu z burżuazją imperialistyczną jako zdradę, my natomiast ze wszystkich sił popychamy proletariat międzynarodowy na tę drogę. Lenin piętnował hasła rozbrojeniowe przy kapitalizmie jako oszukiwanie ludzi pracy, my zaś na tych hasłach opieramy całą politykę. Tragikomiczne nieporozumienie, którego padł pan ofiarą — mógłby zakończyć Stalin — polega na tym, że bierze pan nas za kontynuatorów bolszewizmu, podczas gdy my jesteśmy jego grabarzami.

ARMIA CZERWONA I JEJ DOKTRYNA

Dawnego żołnierza rosyjskiego, wychowanego w patriarchalnym układzie wiejskiego „miru", wyróżniał w pierwszym rzędzie ślepy instynkt stadny. Suworow, generalissimus Katarzyny II i Pawła, był bezspornym mistrzem armii poddańczych niewolników. Sztukę wojskową starej Europy i Rosji carskiej na zawsze zlikwidowała Wielka Rewolucja Francuska. Co prawda potem imperium wpisało w swą historię jeszcze gigantyczne zabory terytorialne, ale nie zaznało już zwycięstw nad armiami cywilizowanych narodów. Trzeba było szeregu klęsk zewnętrznych i wewnętrznych wstrząsów, żeby w ich ogniu przetopić charakter narodowy. Armia Czerwona mogła powstawać tylko na nowych podstawach socjalnych i moralnych. W młodej generacji bierność, instynkt stadny i korzenie się przed przyrodą ustąpiły miejsca duchowi śmiałości i kultowi techniki. Równocześnie z przebudzeniem się indywidualności zaczął się szybki wzrost poziomu cywilizacyjnego. Coraz mniej było analfabetów wśród poborowych; Armia Czerwona nie zwalnia ze swych szeregów nikogo, kto by nie umiał czytać i pisać. W samej armii i przy niej rozwijają się burzliwie wszystkie dyscypliny sportowe. Wielką popularność wśród robotników, pracowników umysłowych i uczniów zyskała sobie odznaka, wyróżniająca za dobre wyniki w strzelaniu. Dzięki nartom oddziały wojskowe uzyskują w porze zimowej ruchliwość, dawniej nieosiągalną. W spadochroniarstwie, szybownictwie i w lotnictwie są do odnotowania wielkie sukcesy. Wszyscy pamiętają loty nad Arktyką, jak również loty do stratosfery. Te szczyty znamionują wyżyny osiągnięć.

Nie ma potrzeby, żebyśmy idealizowali organizacyjny czy też operacyjny poziom Armii Czerwonej w latach wojny domowej. Dla młodej kadry dowódczej był to okres wielkiego chrztu. Szeregowcy carskiej armii, podoficerowie, chorążowie wykazywali talenty organizatorów i dowódców, hartowali swą wolę w walce o wielkim rozmachu. Te samorodne talenty niejednokrotnie ponosiły porażki, ale w końcu zwyciężyły. Potem najlepsi z nich pilnie się uczyli. Wśród obecnych najwyższych dowódców, którzy przeszli całą szkołę wojny domowej, przytłaczająca większość ukończyła akademie, albo też specjalne kursy doskonalące. Pośród kadry dowódczej wyższego szczebla blisko połowa zdobyła wyższe wykształcenie wojskowe, pozostali — średnie. Wojskowa teoria dała im niezbędną dyscyplinę rozumowania, lecz nie zabiła w nich śmiałości rozbudzonej w dramatycznych operacjach wojny domowej. Obecna generacja ma około 40-50 lat — jest to wiek równowagi sił fizycznych i duchowych, kiedy to śmiała inicjatywa opiera się na doświadczeniu, ale jeszcze nie jest przez nie tłumiona.

Partia, komsomoł, związki zawodowe — nawet niezależnie od tego, jak wypełniają swą socjalistyczną misję, administracja znacjonalizowanego przemysłu, spółdzielczości kołchozów i sowchozów, nawet niezależnie od tego, jak daje sobie radę ze swymi zadaniami gospodarczymi, wychowuje niezliczone kadry młodych administratorów, którzy nabywają umiejętności operowania zbiorowościami ludzkimi i masami towarów oraz utożsamiają się z państwem: stanowią oni naturalny rezerwuar kadry dowódczej. Przedpoborowe przysposobienie wojskowe uczniów tworzy drugi samodzielny rezerwuar. Studenci są zorganizowani w specjalnych batalionach szkoleniowych, które, w razie mobilizacji, mogą sprawnie przekształcić się w przyśpieszone szkoły kadry dowódczej. Dla oceny wielkości tego źródła wystarczy stwierdzić, iż liczba osób, które ukończyły wyższe uczelnie, dochodzi obecnie do 80 tysięcy rocznie, a liczba studentów przekroczyła pół miliona; łączna liczba uczniów we wszystkich szkołach kraju zbliża się do 28 milionów.

W dziedzinie gospodarki, zwłaszcza w przemyśle, rewolucja stworzyła tego rodzaju dogodne warunki dla potrzeb obronności, o jakich stara Rosja nie mogła nawet myśleć. Planowanie gospodarcze oznacza w istocie rzeczy nieustanną mobilizację przemysłu w ręku państwa i umożliwia uwzględnianie potrzeb obronności na pierwszym miejscu, już podczas budowy i przy wyposażeniu nowych fabryk. Można uznać, że wzajemny stosunek między liczebnością i wyposażeniem technicznym Armii Czerwonej odpowiada, generalnie rzecz biorąc, poziomowi armii Zachodu. Gdy chodzi o modernizację sprzętu artyleryjskiego, to decydujące kroki poczyniono już w toku pierwszej pięciolatki. Ogromne środki przeznacza się na produkcję ciężarówek i wozów opancerzonych, czołgów i samolotów. W kraju jest obecnie około pół miliona traktorów; w 1936 roku ma być wyprodukowanych 160 tysięcy sztuk o łącznej mocy 8,5 miliona koni mechanicznych. Równolegle odbywa się budowa czołgów. Plany mobilizacyjne Armii Czerwonej przewidują wystawienie 30—45 czołgów na kilometr czynnego frontu.

W rezultacie Wielkiej Wojny marynarka wojenna została uszczuplona z 548 tysięcy ton w 1917 roku do 82 tysięcy w 1928. Tu trzeba było zaczynać prawie od początku. Na sesji CIK-u w styczniu 1936 roku Tuchaczewski oznajmił: „budujemy potężną flotę; w pierwszej kolejności wysiłki nasze skupiliśmy na rozwoju okrętów podwodnych". Japoński sztab marynarki wojennej jest chyba dobrze poinformowany o»wynikach osiągniętych w tej mierze. Nie mniejszą uwagę poświęca się obecnie Bałtykowi. Mimo to w najbliższych latach marynarka wojenna będzie w stanie odgrywać tylko pomocniczą rolę jako ochrona granicy morskiej.

Za to na czoło wysunęło się lotnictwo. Przed dwoma z górą laty delegacja francuskich inżynierów lotnictwa była, według informacji prasowych, „zdumiona i zachwycona" osiągnięciami w tej dziedzinie. Mogła ona, między innymi przekonać się, że Armia Czerwona produkuje we wzrastającej liczbie ciężkie bombowce do działań w promieniu 1200—1500 kilometrów; w razie wojny na Dalekim Wschodzie polityczne i wojskowe ośrodki Japonii znajdą się pod groźbą uderzeń zadawanych z radzieckiego Kraju Nadmorskiego. W świetle informacji, jakie przedostały się do prasy, plan pięcioletni Armii Czerwonej przewidywał na rok 1935 — 62 pułki lotnicze, mogące wystawić na linię ognia równocześnie 5 tysięcy samolotów. Nie należy chyba wątpić w to, że plan został wykonany, już raczej przekroczono go z nawiązką.

Lotnictwo jest ściśle związane z tą dziedziną przemysłu, która w Rosji carskiej prawie nie istniała, za to w ostatnim okresie miała wielkie sukcesy — z chemią. Nie jest tajemnicą, że rząd radziecki, podobnie zresztą jak rządy całego świata, nie wierzył ani przez chwilę powtarzającym się zakazom stosowania gazów. Wyczyny włoskich kulturtragerów w Abisynii ponownie dobitnie ukazały, co warte są humanitarne ograniczenia rozboju na arenie międzynarodowej. Można przypuszczać, że Armia Czerwona jest chyba nie gorzej niż armie Zachodu przygotowana na wypadek ewentualnych katastroficznych niespodzianek ze strony chemii wojskowej lub wojskowej bakteriologii — tych najbardziej tajemniczych i złowieszczych dziedzin.

Można mieć uzasadnione wątpliwości co do jakości wyrobów przemysłu zbrojeniowego. Przypomnijmy sobie jednak, że w ZSRR środki produkcji są wytwarzane staranniej niż przedmioty użytku powszechnego. Tam, gdzie klientem są najbardziej wpływowe grupy samej biurokracji rządzącej, jakość produkcji przewyższa przeciętny, bardzo jeszcze niski poziom. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że maszyny służące do niszczenia są nie tylko wyższej jakości niż przedmioty użytkowe, ale również niż środki produkcji. Tym niemniej przemysł zbrojeniowy pozostaje nadal tylko częścią przemysłu narodowego i, chociaż słabiej, odzwierciedla przecież wszystkie jego wady. Woroszyłow i Tuchaczewski nie przepuszczą okazji, żeby publicznie upomnieć funkcjonariuszy gospodarczych: „Nie zawsze jesteśmy w pełni zadowoleni z jakości tych wyrobów, jakie dostarczacie Armii Czerwonej". Na poufnych konferencjach szefowie resortu wojskowego, jak można przypuszczać, wyrażają się bardzo ostro. Przedmioty należące do zaopatrzenia intendenckiego z reguły są niższej jakości niż sprzęt bojowy, buty gorsze niż karabiny maszynowe. Ale i silnik lotniczy, mimo niewątpliwych postępów, pozostaje jeszcze znacznie w tyle za najlepszymi typami zachodnimi. Względem całokształtu techniki wojskowej utrzymuje się w mocy stare zadanie: w miarę możliwości zbliżyć się do poziomu przyszłego nieprzyjaciela.

Najgorzej rzeczy się mają z rolnictwem. W Moskwie nie rzadko powtarza się, że ponieważ dochody z przemysłu przewyższyły już dochody z rolnictwa, to tym samym ZSRR z kraju rolniczo-przemysłowego przekształcił się w przemysłowo-rolniczy. W rzeczywistości ten nowy stosunek wzajemny dochodów jest uwarunkowany nie tyle wzrostem przemysłu, jakkolwiek sam w sobie jest on poważny, co niezwykle niskim poziomem rolnictwa. Wyjątkowa ustępliwość, jaką przez szeregi lat przejawiała dyplomacja radziecka wobec Japonii, była spowodowana, poza całym szeregiem innych przyczyn, ostrymi trudnościami aprowizacyjnymi. Ostatnie trzy lata przyniosły jednak poważną ulgę, co między innymi pozwoliło stworzyć duże bazy zaopatrzeniowe armii na Dalekim Wschodzie.

Najsłabszym punktem armii, choć brzmi to paradoksalnie, jest koń. W zamęcie powszechnej kolektywizacji zginęło około 55% pogłowia końskiego. Tymczasem zaś, mimo motoryzacji, współczesna armia, jak za czasów Napoleona, potrzebuje jednego konia na trzech żołnierzy. Jednakże w ostatnim roku zaszedł korzystny przełom również i w tym względzie: liczba koni w kraju zaczęła rosnąć. W każdym razie, gdyby wojna wybuchła nawet w najbliższych miesiącach, to państwo ze 170-milionową ludnością będzie zawsze mogło przeprowadzić mobilizację rezerw żywnościowych i koni niezbędnych dla frontu — rozumie się — kosztem reszty ludności. Ale w razie wojny masy ludowe we wszystkich krajach nie mogą w ogóle liczyć na nic poza głodem, zatruciem gazami i epidemiami.

Wielka Rewolucja Francuska stworzyła swą armię przez stopienie ze sobą nowych formacji z królewskimi batalionami liniowymi. Rewolucja Październikowa zlikwidowała carską armię całkowicie i bez reszty. Armia Czerwona była budowana od nowa, od samych swych podstaw. Rówieśnica reżymu radzieckiego, dzieliła jego losy w sprawach zarówno małych jak i wielkich. Swą niezmierną wyższość nad armią carską zawdzięcza ona całkowicie przewrotowi społecznemu. Nie uniknęła jednak i ona sama procesów zwyrodnieniowych, zachodzących w reżymie radzieckim; przeciwnie — właśnie w niej wyraziły się one najpełniej. Zanim spróbujemy sprecyzować przypuszczalną rolę Armii Czerwonej w przyszłym kataklizmie wojennym, musimy zaznajomić się z ewolucją jej doktryn przewodnich, jak również jej struktury.

Dekret komisarzy ludowych z 12 stycznia 1918 roku, kładąc podwaliny pod regularne siły zbrojne, tak określił ich przeznaczenie: „Wraz z przejściem władzy w ręce klas pracujących i wyzyskiwanych powstała konieczność stworzenia nowej armii, która będzie podporą władzy radzieckiej... i posłuży za oparcie dla przyszłej rewolucji socjalistycznej w Europie". Powtarzając w dniu 1 maja „socjalistyczną przysięgę" z 1918 roku, która na razie jeszcze zachowuje swą moc, młodzi krasnoarmiejcy „w obliczu klas pracujących Rosji i całego świata" zobowiązują się w walce „o sprawę socjalizmu i braterstwa ludów nie szczędzić swych sił ani samego życia". Gdy obecnie Stalin nazywa międzynarodowy charakter rewolucji „komicznym nieporozumieniem", „bzdurą", to poza wszystkim zdradza brak szacunku dla głównych dekretów władzy radzieckiej, nie odwołanych jeszcze po dziś dzień.

Siłą rzeczy armii przyświecały te same idee co partii i państwu. Ustawodawstwo, publicystyka, ustna agitacja — wszystkie one tak samo czerpały inwencję z międzynarodowej rewolucji, pojmowanej jako bieżące zadanie do wykonania. W ramach resortu wojskowego program internacjonalizmu rewolucyjnego niejednokrotnie przybierał przesadną postać. Nieboszczyk S. Gusiew — przez pewien czas szef Głównego Zarządu Politycznego armii, potem jeden z najbliższych sojuszników Stalina — w 1921 roku pisał w oficjalnym czasopiśmie wojskowym: „przygotowujemy armię klasową proletariatu... nie tylko do obrony przed burżuazyjno-demokratyczną kontrrewolucją, ale i do wojen rewolucyjnych (obronnych i zaczepnych) z mocarstwami imperialistycznymi"; przy okazji Gusiew obarczał ówczesnego szefa resortu wojskowego bezpośrednią winą za niedostateczne przygotowanie Armii Czerwonej do jej zadań międzynarodowych. Autor tych słów wyjaśniał Gusiewowi w druku, że zewnętrzna siła zbrojna ma pełnić w procesie rewolucyjnym rolę pomocniczą, a nie podstawową: tylko w takim wypadku, gdyby istniały sprzyjające warunki, mogłaby ona przyśpieszyć rozwiązanie i ułatwić zwycięstwo. „Interwencja wojskowa to jak kleszcze ginekologiczne: zastosowane we właściwym momencie mogą ulżyć w męczarniach porodowych; użyte przedwcześnie spowodują tylko poronienie" (5 grudnia 1921 r.), j Nie możemy, niestety, dać tutaj pełnego zarysu historii tego niebagatelnego problemu. Zaznaczmy wszakże, iż obecny marszałek; Tuchaczewski zwracał się w 1921 roku do Międzynarodówki Komunistycznej z propozycją na piśmie utworzenia przy jej prezydium „międzynarodowego sztabu generalnego": ciekawe to pismo Tuchaczewski opublikował wówczas w zbiorze swych artykułów pod wymownym tytułem „Wojna klas". Utalentowany, ale; skłonny do zbytniego pośpiechu dowódca musiał być pouczony | w druku, że „międzynarodowy sztab generalny mógłby powstać tylko na podstawie sztabów narodowych armii kilku państw proletariackich; dopóki takich nie ma, sztab międzynarodowy przekształciłby się nieuchronnie w karykaturę". W tamtych latach, jeżeli nie sam Stalin, który w ogóle unikał zajmowania sprecyzowanego stanowiska w pryncypialnych kwestiach, zwłaszcza nowych, to przynajmniej wielu pośród jego przyszłych najbliższych współpracowników zajmowało pozycję „na lewo" od kierownictwa partii i armii. W ich poglądach niemało było naiwnej przesady lub, jak kto woli — „komicznych nieporozumień" — czy jednak wielki przewrót jest bez tego możliwy? Walkę z lewicową „karykaturą"; internacjonalizmu toczyliśmy na długo przedtem, zanim trzeba było broń skierować przeciw nie mniej karykaturalnej teorii „socjalizmu w jednym kraju". Wbrew wyobrażeniom o przeszłości, jakie ustaliły się potem,! życie ideowe bolszewizmu właśnie w najcięższym okresie wojny domowej biło żywym tętnem. Na wszystkich kondygnacjach partii i aparatu państwowego, w tym również i w armii, toczyła się szeroka dyskusja na wszelkie, zwłaszcza zaś wojskowe tematy; polityka kierownictwa poddawana była swobodnej, niejednokrotnie ostrej krytyce. W związku z pewną przesadą cenzury wojskowej ówczesny szef resortu obrony pisał w głównym czasopiśmie wojskowym: „Chętnie przyznaję, że cenzura narobiła błędów bez liku i uważam za niezbędne zalecić tej czcigodnej osóbce skromniejszą rolę. Cenzura musi ochraniać tajemnicę wojskową..., a do całej reszty nie ma ona nic" (23 lutego 1919 r.).

Kwestia międzynarodowego sztabu generalnego była tylko małym epizodem walki ideowej, która, nie naruszając dyscypliny w działaniu, doprowadziła nawet do powstania czegoś w rodzaju frakcji opozycyjnej w armii, przynajmniej w obrębie jej elity. Szkoła „proletariackiej doktryny wojennej", do której zaliczali się lub byli zbliżeni — Frunze, Tuchaczewski, Gusiew, Woroszyłow i in., za punkt wyjścia miała aprioryczne założenie, że nie tylko ze względu na cele polityczne, ale i na swą strukturę, strategię i taktykę Armia Czerwona nie może mieć nic wspólnego z armiami państw kapitalistycznych. Nowa klasa panująca musi mieć pod każdym względem znakomity system wojskowy. Należało tylko go stworzyć. Podczas wojny domowej rzecz cała ograniczała się zresztą głównie do pryncypialnych protestów przeciwko przyciąganiu do służby „generałów", czyli byłych oficerów armii carskiej, i do frondy przeciwko naczelnemu dowództwu zwalczającemu lokalne improwizacje i częste naruszanie dyscypliny. Skrajni rzecznicy nowej wiary w imię zasad strategicznych „manewrowości" i „ofensywności", traktowanych jako absolut, usiłowali odrzucać nawet scentralizowaną organizację armii jako utrudnienie dla rewolucyjnej inicjatywy na polach przyszłych bitew za granicą. Ze swej istoty była to próba podniesienia do rangi stałego i uniwersalnego systemu metod partyzanckich z pierwszego okresu wojny domowej. Niektórzy spośród rewolucyjnych dowódców tym chętniej występowali jako rzecznicy nowej doktryny, że nie chciało im się studiować starej. Głównym ogniskiem tych nastrojów był Carycyn (obecnie Stalingrad), gdzie swą karierę wojskową zaczynali Budionny, Woroszyłow, a potem Stalin.

Dopiero po przejściu do stanu pokoju podjęto bardziej systematyczne próby przekształcenia nowatorskich pomysłów w skończone doktryny. W roli inicjatora wystąpił jeden z wybitnych dowódców w wojnie domowej, były katorżnik polityczny, nieboszczyk Frunze, poparty przez Woroszyłowa i do pewnego stopnia przez Tuchaczewskiego. Ze swej istoty proletariacka doktryna wojenna była jak najbardziej analogiczna do doktryny „kultury proletariackiej", podzielała w pełni jej schematyzm i metafizyczność. W nielicznych publikacjach, jakie pozostawili po sobie zwolennicy tego kierunku, poszczególne recepty praktyczne, zazwyczaj wcale nie świeże, wywodzono w drodze dedukcji ze schematycznej charakterystyki proletariatu jako klasy internacjonalistycznej i dynamicznej, czyli ze statycznych abstrakcji psychologicznych, a nie z realnych warunków miejsca i czasu. Marksizm, deklarowany w każdym wierszu, był w istocie rzeczy zastępowany idealizmem najczystszej wody. Przy całej szczerości tego myślowego błąkania się po manowcach, nie trudno jest odkryć w tej doktrynie zarodków szybko narastającego zadufania biurokracji, która chciała myśleć i innych zmuszać do myślenia, że jest ona w stanie dokonać cudów na miarę historyczną we wszystkich dziedzinach bez specjalnego przygotowania, a nawet bez przesłanek materialnych.

Ówczesny szef resortu wojskowego odpowiedział Frunzemu w prasie: „Ja także nie wątpię, że gdyby kraj z rozwiniętą gospodarką socjalistyczną zmuszony był do toczenia walki z krajem burżuazyjnym, obraz jego strategii byłby zupełnie inny. Lecz nie daje to żadnych podstaw, by dzisiaj wysysać z palca „strategię proletariacką"... Rozwijając gospodarkę socjalistyczną, podnosząc poziom kultury mas... niewątpliwie wzbogacimy sztukę wojenną o nowe metody". W tym celu jednak należy pilnie uczyć się od czołowych krajów kapitalistycznych, nie usiłując „na drodze spekulatywnej dedukować nowej strategii z natury rewolucyjnej proletariatu" (1 kwietnia 1922 r.). Archimedes obiecał, że przewróci ziemię, jeżeli dadzą mu punkt oparcia. Nie jest to głupio powiedziane. Jednakże, gdybyśmy mu dali niezbędny punkt, to okazałoby się, że nie ma on do swej dyspozycji dźwigni, ani siły do jej uruchomienia. Zwycięska rewolucja stworzyła nowy punkt oparcia, ale żeby przewrócić ziemię, trzeba jeszcze stworzyć dźwignię.

„Proletariacka doktryna wojenna" została przez partię odrzucona, podobnie jak jej starsza siostra — doktryna „kultury proletariackiej". Później jednakże ich losy', przynajmniej pozornie, rozeszły się. Znamię „kultury proletariackiej" podnieśli Stalin i Bucharin, co prawda — bez dostrzegalnych wyników, przez siedmioletni okres między proklamowaniem socjalizmu w jednym kraju, a zniszczeniem wszystkich klas (1924—1931) r.). Odwrotnie „proletariacka doktryna wojenna" nie zaznała już odrodzenia się, mimo że dawni jej zwolennicy stanęli wkrótce potem u kierowniczego steru. Formalnie różne losy dwóch tak bardzo pokrewnych teorii są głęboko wymowne jako wyraz rewolucji społeczeństwa radzieckiego. „Kultura proletariacka" dotyczyła materii błahej i im brutalniej biurokracja odpychała proletariat od władzy, tym wielkoduszniej dawała mu tę moralną rekompensatę. Odwrotnie doktryna wojenna. Dotyczyła ona samego sedna nie tylko obrony kraju, ale i interesów warstwy rządzącej. Tutaj nie mogło mieć miejsca ideologiczne zawracanie głowy. Dawni przeciwnicy przyciągnięcia do armii „generałów" sami tymczasem stali się generałami; heroldowie międzynarodowego sztabu generalnego uspokoili się pod sklepieniami sztabu generalnego „w jednym kraju"; „wojnę klas" zastąpiła doktryna „bezpieczeństwa zbiorowego"; perspektywa rewolucji światowej ustąpiła miejsca status quo. Żeby zaskarbić sobie u ewentualnych sojuszników zaufanie i nie za bardzo rozdrażniać przeciwników, nie należało już odróżniać się za wszelką cenę od armii kapitalistycznych, lecz odwrotnie — jak najbardziej upodobnić się do nich. Za zmianami doktryny i przemalowywaniem fasady dokonywały się wówczas procesy społeczne o znaczeniu dziejowym. Rok 1935 w życiu armii zaznaczył się swego rodzaju podwójnym zamachem stanu: wobec systemu milicyjnego i wobec kadry dowódców.

LIKWIDACJA MILICJI TERYTORIALNYCH I PRZYWRÓCENIE OFICERSKICH RANG

W jakim stopniu radzieckie siły zbrojne końca drugiego dziesięciolecia swego istnienia zgodne są z tym typem wojska, jaki partia bolszewicka wpisała na swe znamiona?

Zgodnie z programem — armia dyktatury proletariatu powinna „mieć jawnie klasowy charakter, czyli ma być formowana wyłącznie spośród proletariatu i bliskich mu półproletariackich warstw chłopstwa. Dopiero po likwidacji klas tego rodzaju, klasowa armia przekształci się w powszechną milicję socjalistyczną". Odrzucając ogólnonarodowy charakter armii na najbliższy okres, partia bynajmniej nie rezygnowała z systemu milicyjno-terytorialnego. Przeciwnie, zgodnie z uchwałami VII Zjazdu (marzec 1919 r.), „opieramy milicje na podstawach klasowych i przekształcamy je w radzieckie milicje terytorialne". Zadania w dziedzinie wojskowej określone zostały jako stopniowe utworzenie armii „w miarę możności poza koszarami, czyli z zachowaniem warunków zbliżonych do produkcyjnego rozmieszczania klasy robotniczej". W ostatecznym rachunku wszystkie jednostki armii miały pod względem terytorialnym pokrywać się z fabrykami, kopalniami, wsiami, komunami rolnymi i z innymi skupiskami naturalnymi i mieć lokalny personel dowódczy, zapasy broni na miejscu, jak również pełne zaopatrzenie". Więź ziomkowska, szkolna, produkcyjna i sportowa miała z nawiązką zastąpić młodzieży ducha korporacyjnego, jaki zaszczepiają koszary, i bez pomocy zawodowych oficerów wywyższonych nad armię wdrożyć świadomą dyscyplinę.

Najbardziej zgodne naturą społeczeństwa socjalistycznego milicje wymagają oparcia na wysokich fundamentach ekonomicznych. Dla skoszarowanej armii stwarza się sztuczne warunki; życie armii opartej o system terytorialny o wiele bardziej odzwierciedla realne warunki kraju. Im niższy poziom cywilizacyjny, im bardziej gruntowne różnice między wsią a miastem, tym milicje są mniej sprawne i bardziej niejednorodne. Niewystarczająca ilość linii kolejowych, dróg bitych i wodnych szlaków komunikacyjnych przy braku autostrad i niedorozwoju motoryzacji sprawia, że w krytycznych pierwszych tygodniach i miesiącach wojny armia jest nieruchawa. Żeby na okres mobilizacji, przewozów strategicznych i koncentracji zapewnić sobie obronę granic, trzeba poza oddziałami terytorialnymi mieć skoszarowane wojsko. Od samego początku Armia Czerwona była tworzona w trybie wymuszonego kompromisu pomiędzy obu tymi systemami, choć z przewagą koszarowego.

W 1924 roku ówczesny szef resortu wojskowego pisał: „należy zawsze pamiętać o dwóch okolicznościach: o ile sama możliwość przejścia na system terytorialno-milicyjny zaistniała w ogóle dopiero po ustanowieniu ustroju radzieckiego, o tyle tempo tego przechodzenia uwarunkowane jest ogólnym poziomem cywilizacyjnym kraju — stanem techniki, szlaków komunikacyjnych, piśmienności itp. Mamy stworzone trwałe przesłanki polityczne systemu terytorialno-milicyjnego, lecz ekonomiczno-kulturowe pozostają daleko w tyle". Gdyby istniały niezbędne warunki materialne, armia oparta na milicjach nie tylko nie ustępowałaby armii skoszarowanej, ale znacznie by ją przewyższała. Za wysiłek zbrojny Związek Radziecki musi drogo płacić, ponieważ nie stać go na tańsze milicje. Nie należy się temu dziwić: wszak właśnie z powodu swego ubóstwa społeczeństwo radzieckie wzięło na swe barki ciężar kosztownej biurokracji.

Godną uwagi prawidłowością jest to, że we wszystkich bez wyjątku dziedzinach życia społecznego mamy wciąż do czynienia z jednym i tym samym problemem: z dysproporcją pomiędzy fundamentami ekonomicznymi i nadbudową społeczną. W fabryce, w kołchozie, w rodzinie, w szkole, w literaturze czy w wojsku, wszędzie u podstaw stosunków leży sprzeczność pomiędzy niskim — nawet z kapitalistycznego punktu widzenia — poziomem sił wytwórczych, a w swej istocie socjalistycznymi formami własności. Nowe stosunki społeczne powodują wzrost kultury, ale niedorozwój cywilizacyjny cofa wstecz rozwój form społecznych. Rzeczywistość radziecka jest wypadkową tych dwóch tendencji. W wypadku armii, dzięki jej precyzyjnej strukturze, wypadkową tę wytyczają dostatecznie ścisłe liczby. Za niezgorszy wskaźnik rzeczywistych postępów ku socjalizmowi może służyć wzajemny stosunek pomiędzy skoszarowanymi oddziałami a milicjami.

Przyroda i historia sprawiły, że otwarte granice państwa radzieckiego są oddzielone od siebie nawzajem o 10 tysięcy kilometrów przy rzadkim zaludnieniu i złych drogach. W dniu 15 października 1924 roku dawne kierownictwo wojskowe w ostatnich miesiącach swego istnienia raz jeszcze zaapelowało, by nie zapominać o tej okoliczności: „W najbliższym okresie organizowanie milicji będzie z konieczności musiało wciąż polegać na przygotowaniach. Na każdy kolejny krok wolno nam decydować się dopiero po starannym sprawdzeniu, czy udały się kroki poprzednie". Lecz w 1925 roku zaczęła się nowa era: do władzy doszli heroldowie proletariackiej doktryny wojennej. Ze swej istoty armia oparta na systemie terytorialnym była z gruntu przeciwstawna temu ideałowi „ofensywności" i „manewrowości", jaki przyświecał tej szkole na samym początku. O rewolucji światowej zaczynano przecież jednak zapominać. Nowi dowódcy żywili nadzieję, że unikną wojny, gdy „zneutralizują" burżuazję. W ciągu kilku najbliższych lat 74% armii zreorganizowano na podstawach milicyjnych.

Dopóki Niemcy pozostawały rozbrojone i do tego „przyjazne", rachuby moskiewskiego Sztabu Generalnego wobec granicy na zachodzie opierały się na ocenie siły wojskowej bezpośrednich sąsiadów: Rumunii, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii z założeniem, że prawdopodobnie otrzymają one poparcie materialne ze strony potężniejszych nieprzyjaciół, głównie Francji: w tej odległej epoce (która skończyła się w 1933 roku) Francji nie traktowano jeszcze jako opatrznościowego „przyjaciela pokoju". Same kraje ościenne mogłyby wystawić w sumie około 120 dywizji piechoty, a więc circa 3 i pół miliona ludzi. Plan mobilizacyjny Armii Czerwonej zmierzał do zgromadzenia na zachodniej granicy w pierwszym rzucie armii o plus minus takiej samej liczebności. Na Dalekim Wschodzie, odpowiednio do wszelkich warunków teatru wojny, może chodzić o setki tysięcy, a nie o miliony żołnierzy. Każda setka walczących, aby uzupełnić straty, wymaga w ciągu roku około 75 ludzi. Jeżeli nie będziemy brać pod uwagę rekonwalescentów wracających ze szpitali do szeregów, to w ciągu dwóch lat wojna wyssałaby z kraju około 10-12 milionów ludzi. Przed nastaniem 1935 roku Armia Czerwona łącznie liczyła 562 tysiące żołnierzy, a wraz z wojskami GPU — 620 tysięcy przy 40 tysiącach oficerów, z tym, że jeszcze w początkach 1935 roku 74% z tego, jak już było stwierdzone, przypadało na dywizje terytorialne, a tylko 26% na skoszarowane. Czyż może być lepszy dowód na to, że socjalistyczne milicje zatryumfowały, jeżeli nie w 100% to w 74% i to w każdym razie „ostatecznie i nieodwracalnie"?

Wszystkie wszakże przedstawione tu rachuby, już same w sobie nader umowne, zawisły w powietrzu od razu po dojściu Hitlera do władzy. Niemcy zaczęły gorączkowo zbroić się, w pierwszym rzędzie przeciwko ZSRR. Od razu perspektywa pokojowej koegzystencji z kapitalizmem zbladła. Szybkie zbliżanie się groźby wojny skłoniło rząd radziecki do radykalnej zmiany struktury Armii Czerwonej z doprowadzeniem równocześnie stanu sił zbrojnych do miliona 300 tysięcy ludzi: w tej chwili w 77% składa się ona z tak zwanych dywizji „kadrowych" i tylko 23% z terytorialnych! Taki pogrom jednostek terytorialnych za bardzo wygląda na rezygnację z systemu milicyjnego, jeżeli nie zapomina się, że armia potrzebna jest nie w czasach pokojowych, lecz właśnie na wypadek zagrożenia wojną. Tak to, zaczynając od tej dziedziny, która nie pozwala na nawet najniewinniejsze żarty, doświadczenie historyczne pokazuje brutalnie, że „ostatecznie i nieodwracalnie" udało się osiągnąć tylko to, co społeczeństwu zapewniają jego podstawy produkcyjne.

Mimo wszystko spadek z 74% na 23% jest zbyt duży. Jak można przypuszczać, nie obeszło się zapewne bez „przyjaznego" nacisku ze strony francuskiego sztabu generalnego. Jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że biurokracja wykorzystała jakiś dogodny pretekst dla dokonania takiego pogromu, podyktowanego w znacznym stopniu względami politycznymi. Ze względu tylko już na swój charakter dywizje milicyjne pozostają w bezpośrednich związkach z ludnością: na tym polega zasadnicza przewaga tego systemu z socjalistycznego punktu widzenia; lecz właśnie na tym, z punktu widzenia Kremla, polega jego niebezpieczeństwo. Przecież autorytety wojskowe czołowych krajów kapitalistycznych odrzucają milicje właśnie z powodu związków armii z ludem, chociaż technicznie rzecz biorąc byłyby one jak najbardziej do zrealizowania. Silny ferment wśród żołnierzy Armii Czerwonej w latach pierwszej pięciolatki był niewątpliwie istotnym motywem likwidacji dywizji terytorialnych, do czego doszło potem.

Nasze przypuszczenie potwierdziłby bezspornie dokładny diagram Armii Czerwonej przed i po kontrreformie; jednakże takich danych nie mamy, a nawet gdybyśmy nimi dysponowali, to nie uważalibyśmy za możliwe posłużyć się nimi na forum publicznym. Jest jednak pewien powszechnie znany fakt, którego nie można dwojako interpretować: w tym samym czasie, gdy rząd radziecki obniża udział milicji terytorialnej w armii o 51%, przywraca się kozactwo, jedyną formację milicyjną w armii carskiej. Kawaleria wszelkiego rodzaju jest uprzywilejowaną, najbardziej konserwatywną częścią armii. Kozactwo stanowiło zawsze najbardziej konserwatywną część kawalerii. W czasie wojny i rewolucji używane było jako siła policyjna najpierw przez cara, potem przez Kiereńskiego. Za czasów radzieckich pozostawało niezmiennie wandeą. Zwłaszcza kolektywizacja, przeprowadzona w regionach kozackich z wyjątkowymi gwałtami, nie mogła jeszcze zmienić jego tradycji i mentalności. Za to, w drodze wyjątku, przywrócono kozakom prawo do posiadania koni. Nie brak, rzecz jasna, również ulg innego rodzaju. Czy można wątpić, że jeźdźcy stepowi znowu staną po stronie uprzywilejowanych przeciwko niezadowolonym? Na tle nieustających represji wobec opozycyjnej młodzieży robotniczej przywrócenie kozackich lampasów i czubów jest niewątpliwie jednym z najjaskrawszych przejawów termidoru!

Jeszcze bardziej ogłuszający cios zadano zasadom Rewolucji Październikowej poprzez dekret przywracający korpus oficerski w całej jego burżuazyjnej krasie. Personel dowódczy Armii Czerwonej ze wszystkimi swoimi wadami, ale i nieocenionymi zaletami, wywodzi się z rewolucji i wojny domowej. Młodzież, dla której możliwości samodzielnej działalności politycznej są niedostępne, dostarcza Armii Czerwonej wcale niemałą liczbę osób wybitnie uzdolnionych. Z drugiej strony pogłębiające się zwyrodnienie aparatu państwowego musiało siłą rzeczy oddziaływać na szerokie kręgi kadry dowódczej. Na jednej z publicznych narad Woroszyłow, plotąc ogólniki o konieczności bycia przez dowódcę wzorem dla swych podwładnych, pozwolił sobie z tej okazji na takie wyznanie: „niestety, nie ma się czym szczególnie pochwalić"; doły rosną, a tymczasem „kadra dowódcza często za tym nie nadąża"; „niejednokrotnie dowódcy nie są w stanie w zadowalający sposób sprostać nowym wymaganiom" itp. To zaprawione goryczą wyznanie najbardziej, przynajmniej formalnie, odpowiedzialnego szefa armii może wzbudzić zaniepokojenie, lecz nie zdumienie; to co Woroszyłow mówi o kadrze dowódczej, odnosi się do całej biurokracji. Sam mówca, co prawda, nie przyjmuje do wiadomości tego, że rządząca elita może być potraktowana jako ci, którzy „nie nadążają"; wszak nie przypadkiem zawsze i wszędzie pokrzykuje ona na wszystkich, tupie nogami gniewnie i rozkazuje być na wysokości zadania. W rzeczywistości jednak właśnie nie podlegająca żadnej kontroli korporacja „wodzów", do której należy Woroszyłow, jest sama główną przyczyną zacofania, zrutynizowania i wielu innych rzeczy.

Armia jest odgałęzieniem społeczeństwa i cierpi na wszystkie jego choroby, najczęściej z jeszcze wyższą temperaturą. Rzemiosło wojenne, to sprawa zbyt serio, żeby można było tolerować fikcję i imitację. Armii potrzebne jest świeże tchnienie krytyki. Kadra dowódcza wymaga demokratycznej kontroli. Organizatorzy Armii Czerwonej od samego początku nie przymykali na to oczu i uważali za konieczne przygotowanie takiego rozwiązania, jak wybory dowódców. „Wzmocnienie wewnętrznej spoistości oddziałów, wyrabianie w żołnierzach krytycznego stosunku samych do siebie i do swych dowódców — głosi najważniejsza uchwała partii w sprawach wojskowych — stwarzają sprzyjające warunki dla coraz szerszego wdrażania zasady wyboru dowódców". Jednakże w piętnaście lat po powzięciu tej uchwały — termin, jak mogłoby się wydawać, wystarczający dla umocnienia wewnętrznej spoistości i samokrytyki — rządząca elita zawróciła we wprost przeciwnym kierunku.

We wrześniu 1935 roku cała cywilizowana część ludzkości, zarówno przyjaciele, jak i wrogowie, nie bez zdziwienia dowiedziała się, że odtąd Armię Czerwoną wieńczyć będzie hierarchia oficerska, zaczynająca się od lejtnanta, a kończąca się na marszałku. Jak wyjaśnia Tuchaczewski, faktyczny szef resortu wojskowego, „wprowadzenie przez rząd stopni wojskowych stwarza bardziej stabilną podstawę dla wychowania kadr dowódczych i technicznych". Wyjaśnienie to jest świadomie dwuznaczne. Pozycja dowódcy umacnia się przede wszystkim dzięki zaufaniu żołnierzy. Właśnie dlatego Armia Czerwona zaczęła się od zniesienia korpusu oficerskiego. Potrzeby sztuki wojennej nie wymagają wcale odrodzenia się zhierarchizowanej kasty. Znaczenie praktyczne ma funkcja dowódcza, a nie ranga. Inżynierowie lub lekarze nie mają rang, jednakże społeczeństwo ma własne sposoby na to, żeby każdego z nich należycie ocenić. Uprawnienia do funkcji dowódczej dają wyszkolenie, zdolności, charakter, doświadczenie, które wymagają nieustających, ale zarazem zindywidualizowanych ocen. Ranga majora niczego nie doda dowódcy batalionu. Nadanie stopni marszałków pięciu wyższym dowódcom Armii Czerwonej nie doda im ani nowych talentów, ani dodatkowej władzy. W rzeczywistości „stabilne podstawy" zyskuje nie armia, lecz korpus oficerski za cenę zdystansowania się względem masy szeregowych. Reforma zmierza do czysto politycznego celu: dodać oficerom społecznego prestiżu. Mołotow w taki w zasadzie sposób zdefiniował sens dekretu: „podnieść znaczenie kierowniczych kadr naszej armii". Rzecz cała nie ogranicza się przy tym do samego tylko ustanowienia rang. Równocześnie ma miejsce wzmożone budownictwo mieszkań dla kadry dowódczej: w 1936 roku planuje się zbudowanie 47 tysięcy izb; na pobory przeznaczono o 57% więcej w porównaniu z poprzednim rokiem. „Podnieść znaczenie kadr kierowniczych" oznacza w tym wypadku ściślejsze powiązanie oficerów z elitą rządzącą za cenę osłabienia więzów moralnych wojska.

Na uwagę zasługuje to, że reformatorzy nie uznali za potrzebne ustalić dla przywracanych rang świeżych nazw: przeciwnie, wyraźnie chcieli równać krok do Zachodu. Zarazem odsłonili swą piętę achillesową, gdy nie ośmielili się przywrócić rangi generała, która w języku ludu ma zbyt ironiczne znaczenie. Obwieszczając o mianowaniu pięciu dygnitarzy wojskowych marszałkami — piątkę dobrano, prawdę powiedziawszy, bardziej w zależności od osobistej wierności Stalinowi niż talentów i zasług — prasa radziecka nie zaniedbała równocześnie przypomnienia carskiej armii, z jej ,, ...kastowością, czołobitnością wobec rang i służalczością". Czemu więc naśladuje się ją tak niewolniczo? Tworząc nowe przywileje biurokracja na każdym kroku posługuje się argumentami, które ongiś służyły dla zburzenia starych przywilejów. Bezczelność miesza się z tchórzostwem, a wszystko to uzupełniają coraz to większe dawki obłudy.

Jakkolwiek na pierwszy rzut oka oficjalne odrodzenie „kastowości, czołobitności wobec rang i służalczości" sprawia wrażenie czegoś nieoczekiwanego, trzeba przyznać, że rząd nie miał raczej dużej swobody w wyborze drogi. Awansowanie dowódców na podstawie kryterium walorów osobistych może być praktykowane tylko w wypadku wolności inicjatywy i krytyki w samej armii oraz sprawowania nad nią kontroli przez opinię publiczną kraju. Surowa dyscyplina może doskonale współistnieć z szeroką demokracją, a nawet wręcz opierać się na niej. Jednakże żadna armia nie może być bardziej demokratyczna niż ustrój, którego jest pochodną. Źródłem biurokratyzmu z jego rutyniarstwem i butą nie są jakieś szczególne potrzeby wojskowości, lecz potrzeby polityczne warstwy rządzącej. W armii uzyskują one jedynie swój najbardziej pełny wyraz. Przywrócenie kasty oficerskiej w osiemnaście lat po jej rewolucyjnej likwidacji w jednakowym stopniu świadczy o tej przepaści, jaka zdołała już oddzielić rządzących od rządzonych, o utracie przez armię radziecką najważniejszych cech, dzięki którym można było nazywać ją „Czerwoną"; wreszcie — o cynizmie, z jakim biurokracja te konsekwencje rozkładu przekształca w prawo.

Prasa burżuazyjna należycie oceniła kontrreformę. Oficjalny dziennik francuski „Le Temps" pisał 25 września 1935 roku: „Ta zewnętrzna przemiana jest jedną z oznak głębokiej transformacji, jaka zachodzi obecnie w całym Związku Radzieckim. Reżym, obecnie ostatecznie umocniony, stopniowo się stabilizuje. Rewolucyjne nawyki i obyczaje w łonie radzieckiej rodziny i radzieckiego społeczeństwa ustępują miejsca uczuciom i obyczajom, które nadal panują w tak zwanych krajach kapitalistycznych. Związek Radziecki burżuazyjnieje". Do oceny tej niemal niczego nie trzeba dodać.

ZSRR W WYPADKU WOJNY

Niebezpieczeństwo wojny jest tylko jednym z przejawów zależności Związku Radzieckiego od pozostałego świata, w konsekwencji więc staje się to jednym z argumentów przeciwko utopii odizolowanego społeczeństwa socjalistycznego; ale właśnie w chwili obecnej ten groźny „argument" wysuwa się na pierwszy plan.

Jakakolwiek próba uwzględnienia wszystkich czynników przyszłej bijatyki pomiędzy narodami jest zadaniem beznadziejnym: gdyby taka kalkulacja a priori była możliwa, to konflikt interesów zawsze kończyłby się pokojową transakcją buchalteryjną. W krwawym równaniu wojny zbyt wiele jest niewiadomych. W każdym jednak razie po stronie Związku Radzieckiego są wielkie plusy, zarówno tamte, odziedziczone po przeszłości, jak i te, stworzone przez nowy ustrój. Doświadczenie z obcą interwencją w okresie wojny domowej ponownie dowiodło, że największym atutem Rosji były i pozostają jej przestrzenie. Węgierską Republikę Rad obcy imperializm obalił w ciągu kilku dni, co prawda przyczyniły się do tego niefortunne rządy Beli Kuna. Rosja radziecka, od samego początku odcięta od swych peryferiów, walczyła z interwencją przez trzy lata; w pewnych momentach terytorium rewolucji było zredukowane nieomal do obszaru dawnego księstwa moskiewskiego, ale i tego wystarczyło, żeby utrzymać się, a potem zwyciężyć.

Innym wielkim atutem jest rezerwuar ludnościowy. Wzrastając co roku o prawie 3 miliony osób, ludność ZSRR przekroczyła już 170 milionów. Jeden rocznik poborowych tworzy około 1300 tysięcy ludzi. Po najostrzejszej selekcji, zarówno lekarskiej, jak i politycznej, pozostaje za burtą nie więcej niż 400 tysięcy ludzi. Rezerwy, które teoretycznie można oszacować na 18—20 milionów — są w praktyce nieograniczone.

Jednakże przyroda i ludzie to tylko surowiec wojny. Tak zwany „potencjał" militarny przede wszystkim zależy od potęgi ekonomicznej państwa. W tej dziedzinie Związek Radziecki w porównaniu ze starą Rosją* ma atuty ogromne. Jak już stwierdzono, gospodarka planowa wykazała jak dotąd największe zalety właśnie z wojskowego punktu widzenia. Uprzemysłowienie peryferiów, zwłaszcza Syberii, zapowiada zupełnie nową rolę tych stepowych i leśnych przestrzeni. Mimo to Związek Radziecki nadal pozostaje krajem zacofanym. Niską wydajność pracy, niezadowalająco wysoką jakość produkcji i słabość transportu tylko w pewnym stopniu rekompensują ogromne obszary, bogactwa naturalne i liczebność ludności. W okresie pokoju zrównoważenie potęgi ekonomicznej wrogich względem siebie systemów społecznych może zostać odłożone na daleką przyszłość, chociaż bynajmniej nie na zawsze, dzięki przedsięwzięciom politycznym, głównie monopolowi handlu zagranicznego. Podczas wojny sprawdzanie wzajemnego stosunku sił dokonuje się na polach bitew. Tam kryje się niebezpieczeństwo.

Klęski wojenne, chociaż zazwyczaj wywołują wielkie zmiany polityczne, przecież same przez się bynajmniej nie zawsze doprowadzają do wstrząsów w podstawach ekonomicznych społeczeństwa. Ustrój społeczny, który zapewnia wyższy poziom zamożności i cywilizacji, nie może zostać obalony przy pomocy bagnetów. Odwrotnie, zwycięzcy przejmują instytucje i obyczaje pokonanych, jeżeli ci przewyższają ich swym rozwojem. Formy własności mogą być obalone siłą zbrojną tylko w takim wypadku, jeżeli same pozostają w ostrej sprzeczności z fundamentem ekonomicznym kraju. Klęska Niemiec w wojnie ze Związkiem Radzieckim pociągnęłaby za sobą nieuchronnie nie tylko likwidację Hitlera, ale również i systemu kapitalistycznego. Z drugiej strony chyba nie można wątpić w to, że klęska wojenna byłaby fatalną w skutkach nie tylko dla radzieckiej warstwy rządzącej, ale i dla podstaw ustrojowych ZSRR. Brak stabilności obecnego ustroju Niemiec jest uwarunkowany tym, że jego siły wytwórcze już dawno temu przerosły formy własności kapitalistycznej. Odwrotnie — brak stabilności ustroju radzieckiego jest spowodowany tym, że jego siły wytwórcze nie dorosły jeszcze zupełnie do form własności socjalistycznej. Klęska w wojnie jest zagrożeniem dla podstaw ustrojowych ZSRR z tej samej przyczyny, co i konieczność biurokracji oraz monopolu handlu zagranicznego w czasach pokojowych, czyli z powodu ich słabości.

Czy mimo wszystko można spodziewać się tego, że przyszła wielka wojna nie zakończy się dla Związku Radzieckiego klęską? Na pytanie tak wprost postawione, odpowiadamy tak samo: jeżeliby wojna miała pozostać tylko wojną, to klęska Związku Radzieckiego byłaby nieuchronną. Pod względem technicznym, ekonomicznym i wojskowym imperializm jest bez porównania bardziej potężny. Jeżeli nie sparaliżuje go rewolucja na Zachodzie, to zmiecie on ustrój, który narodził się z Rewolucji Październikowej.

Można by wysunąć zastrzeżenie, że „imperializm" to abstrakcja, gdyż sam jest rozdzierany sprzecznościami. Słusznie! Gdyby ich nie było, Związek Radziecki już dawno temu zszedłby ze sceny. Na tych sprzecznościach zostały oparte, między innymi, dyplomatyczne i wojskowe układy ZSRR. Byłoby wszakże fatalnym błędem z naszej strony, gdybyśmy nie dostrzegali tej granicy, za którą sprzeczności te muszą ustać. Tak jak w obliczu bezpośredniej groźby rewolucji proletariackiej ustaje walka pomiędzy partiami burżuazyjnymi i drobnomieszczańskimi, poczynając od reakcyjnych po socjaldemokrację, również i skłócone państwa imperialistyczne zawsze zawrą między sobą kompromis, żeby przeszkodzić zwycięstwu ZSRR w wojnie.

Układy dyplomatyczne to, jak nie bez uzasadnienia stwierdził pewien kanclerz, tylko „świstki papieru". Nigdzie nie jest powiedziane, że dotrwają one choćby tylko do wybuchu wojny. W obliczu bezpośredniej groźby przewrotu społecznego, w którejkolwiek bądź części Europy nie ostatnie się ani jeden z układów zawartych z ZSRR. Wystarczyłoby, żeby kryzys polityczny w Hiszpanii, nie mówiąc już o Francji, wszedł w fazę rewolucyjną, a głoszone przez Lloyd George'a nadzieje na Hitlera-zbawcę opanowałyby wszystkie rządy burżuazyjne. Z drugiej strony, gdyby niestabilna sytuacja w Hiszpanii, Francji, Belgii itd., zakończyła się zwycięstwem reakcji, to znowu z paktów radzieckich nie pozostałoby śladu. Wreszcie przy takim wariancie, że „świstki papieru" zachowają swą moc w pierwszym okresie operacji wojennych, nie można wątpić w to, że w decydującej fazie wojny ugrupowanie sił ukształtuje się pod działaniem o wiele bardziej potężnego czynnika niż przysięgi dyplomatów, będących wszak krzywoprzysięzcami z zawodu.

Sytuacja uległaby, rzecz jasna, radykalnej zmianie, gdyby burżuazyjni sojusznicy uzyskali materialne gwarancje tego, że rząd moskiewski stoi wraz z nimi po tej samej stronie nie tylko wojennych, ale i klasowych okopów. Wykorzystując trudności ZSRR, który został wzięty w dwa ognie, kapitalistyczni „przyjaciele pokoju" przedsięwezmą, ma się rozumieć, wszelkie środki po temu, żeby zrobić wyłom w monopolu handlu zagranicznego i w radzieckich prawach dotyczących własności. Wzmagający się ruch „na rzecz obrony" wśród rosyjskiej białej emigracji we Francji czy w Czechosłowacji żyje wyłącznie takimi nadziejami. Jeżeli więc założymy sobie, że walka na skalę światową rozegra się do końca jedynie na płaszczyźnie militarnej, to sojusznicy będą mieli poważne szansę na osiągnięcie swego celu. Jeżeli nie nastąpi ingerencja rewolucji, to podstawy ustrojowe ZSRR ulegną zburzeniu nie tylko w razie klęski, ale również w wypadku zwycięstwa.

Taką perspektywę zarysował dwa lata temu z górą programowy dokument „IV Międzynarodówka a wojna" w następujących słowach: „Pod wpływem dużego zapotrzebowania państwa na przedmioty pierwszej potrzeby indywidualistyczne tendencje gospodarki chłopskiej uzyskają poważne wsparcie i siły odśrodkowe w kołchozach będą nasilać się z każdym miesiącem... W rozpalonej atmosferze wojny można oczekiwać... przyciągnięcia zagranicznych kapitałów „sojuszniczych", wyłomów w monopolu handlu zagranicznego, osłabienia kontroli państwowej nad trustami, zaostrzenia konkurencji między nimi, konfliktów między nimi a robotnikami itp. ...Mówiąc inaczej, w razie długotrwałej wojny i wobec bierności światowego proletariatu, wewnętrzne sprzeczności społeczne w ZSRR nie tylko mogłyby, ale wręcz powinny doprowadzić do burżuazyjnej kontrrewolucji bonapartystowskiej". Wydarzenia z ostatnich dwóch lat umacniają tę prognozę w dwójnasób.

Z tego, co zostało dotąd powiedziane, nie wypływają wcale tak zwane „pesymistyczne" wnioski. Jeżeli nie chcemy przymykać oczu ani na ogromną przewagę materialną świata kapitalistycznego, ani na nieuchronną wiarołomność imperialistycznych „sojuszników", ani na sprzeczności wewnętrzne ustroju radzieckiego, to z drugiej strony w żadnym wypadku nie mamy skłonności do tego, aby przeceniać trwałość systemu kapitalistycznego zarówno we wrogich państwach, jak i w sojuszniczych. Na długo przedtem, zanim wojna na wyniszczenie zdoła do samego dna zmierzyć wzajemny stosunek sił ekonomicznych, podda ona sprawdzianowi względną stabilność ich reżymów. Wszyscy poważni teoretycy przyszłej rzezi ludów liczą się z prawdopodobieństwem, a nawet z nieuchronnością rewolucji w jej wyniku. Ponownie wysuwana wciąż w określonych kołach idea niedużych armii „zawodowych" jest niewiele bardziej realna, niż idea pojedynku herosów wzorem Goliata-Dawida; swą fantasmagoryjnością obnaża ona strach przed uzbrojonym ludem. Hitler nigdy nie przepuszcza okazji, by swoje „pokojowe usposobienie" podeprzeć powołaniem się na nieuchronność bolszewickiego sztormu w razie wojny na Zachodzie. Siłą, która do czasu powściąga furię wojny, jest nie Liga Narodów, nie gwarancyjne pakty, ani pacyfistyczne referenda, lecz tylko i wyłącznie zbawienny strach rządzących przed rewolucją.

Ustroje społeczne, jak i wszelkie inne zjawiska, należy oceniać porównawczo. Mimo wszystkich swych sprzeczności ustrój radziecki, gdy chodzi o jego stabilność, nadal jeszcze ma ogromna przewagę nad ustrojem ewentualnych nieprzyjaciół. Samą możliwość nazistowskiego panowania nad narodem niemieckim zrodziły trudne do zniesienia napięcia antagonizmów społecznych w Niemczech. Nie uległy one likwidacji i nawet nie zostały złagodzone, a tylko przydusił je głaz faszyzmu. Wojna wywlecze je na powierzchnię. Hitler ma o wiele mniej szans niż Wilhelm II na doprowadzenie wojny do zwycięstwa. Tylko rewolucja, która w porę uchroniłaby Niemcy przed wojną, mogłaby uchronić je od ponownej klęski.

Prasa światowa przedstawia krwawe rozprawienie się oficerów japońskich z ministrami jako nieostrożne przejawy zbyt płomiennego patriotyzmu. W rzeczywistości jednak, akty tego rodzaju, mimo całej różnicy ideologicznej, należą do tej samej kategorii historycznej, co bomby nihilistów rosyjskich, miotane w przedstawicieli biurokracji carskiej. Ludność Japonii dławi się w kleszczach podwójnego ucisku — azjatyzmu agrarnego i ultra-nowoczesnego kapitalizmu. Korea, Mandżukuo, Chiny staną do walki z tyranią japońską, ledwie zelżeje ucisk wojennych kleszczy. Wojna przyniesie dla imperium mikada jedną z największych katastrof społecznych.

Niewiele lepsza jest sytuacja w Polsce. Reżym Piłsudskiego, najbardziej jałowy ze wszystkich, nie jest, jak się okazuje, w stanie choćby tylko osłabić niewolniczego przywiązania chłopa do ziemi. W Zachodniej Ukrainie (Galicji) panuje ciężki ucisk narodowościowy. Krajem wstrząsają nieustające strajki robotnicze i zamieszki. Usiłując zabezpieczyć się sojuszem z Francją i przyjaźnią z Niemcami, burżuazja polska swym manewrowaniem może jedynie przyspieszyć wojnę, żeby tym pewniej znaleźć na niej śmierć.

Groźba wojny i klęska ZSRR jest realna. Ale realna jest również rewolucja. Jeżeli rewolucja nie zapobiegnie wojnie, to wojna pomoże rewolucji. Drugi poród zazwyczaj przebiega lżej niż pierwszy. Podczas nowej wojny nie trzeba będzie czekać na pierwsze powstanie aż przez całe dwa i pół roku. Raz zapoczątkowana, rewolucja tym razem nie zatrzyma się już wpół drogi. W ostatecznym rachunku losy ZSRR rozstrzygać się będą nie na mapach sztabów generalnych, lecz na mapie walki klas. Osłonić ZSRR przed rozbiciem lub przed „sojuszniczym" ciosem w plecy może tylko proletariat europejski, nieprzejednanie wrogi wobec własnej burżuazji także w obozie „przyjaciół pokoju". W razie zwycięstwa proletariatu w innych krajach, nawet klęska wojenna ZSRR byłaby tylko krótkotrwałym epizodem, i również odwrotnie — żadne zwycięstwo w wojnie nie ocali dziedzictwa Rewolucji Październikowej, jeżeli imperializm utrzyma się w pozostałej części świata.

Potakiwacze biurokracji radzieckiej powiedzą, że „nie doceniamy" sił własnych ZSRR, Armii Czerwonej itd., tak samo, jak mówili już, że „negujemy" możliwość zbudowania socjalizmu w jednym państwie. Poziom tych argumentów jest tak niski, że nie dają one nawet możliwości owocnej wymiany poglądów. Bez Armii Czerwonej Związek Radziecki zostałby zmiażdżony i poćwiartowany wzorem Chin. Jedynie jej uporczywy, bohaterski opór stawiany przyszłym kapitalistycznym wrogom może stworzyć sprzyjające warunki dla rozwoju walki klasowej w obozie imperializmu. A więc Armia Czerwona jest czynnikiem o ogromnym znaczeniu. Nie oznacza to jednak, że mogłaby dodać potężnego bodźca rewolucji. Głównego dzieła dokonać zdoła tylko rewolucja, gdyż przekracza ono możliwości samej tylko Armii Czerwonej.

Nikt nie wymaga od rządu radzieckiego międzynarodowych awantur, szaleństwa, forsowania biegu wydarzeń na świecie. Odwrotnie, ilekroć w przeszłości biurokracja podejmowała takie próby (Bułgaria, Estonia, Kanton itp.), tyle razy były one tylko na rękę reakcji i spotykały się w porę z potępieniem przez opozycję lewicową. Chodzi o ogólny kierunek polityki państwa radzieckiego. Sprzeczności między jego polityką zagraniczną a interesami proletariatu światowego i ludów kolonialnych swój najzgubniejszy wyraz znajdują w podporządkowaniu Kominternu konserwatywnej biurokracji z jej nową religią bezczynności.

Robotnicy europejscy i ludy kolonialne mogą stanąć do walki z imperializmem i z nową wojną nie pod sztandarami status quo. Ta nowa wojna, która ma wybuchnąć, zburzy je niemal równie nieuchronnie, jak dojrzały płód narusza status quo brzemienności. Ludzie pracy nie mają najmniejszego interesu w tym, by bronić obecnych granic, a już zwłaszcza w Europie — ani pod komendą rodzimej burżuazji, ani tym bardziej w rewolucyjnym powstaniu przeciwko niej. Schyłek Europy spowodowany został właśnie tym, że jest ona ekonomicznie rozdrobniona na prawie czterdzieści quasi-narodowych państw, które ze swymi komorami celnymi, paszportami, systemami walutowymi i monsturalnymi armiami w obronie narodowego partykularyzmu stały się największą przeszkodą na drodze ekonomicznego i cywilizacyjnego rozwoju ludzkości.

Zadaniem proletariatu europejskiego nie jest uwiecznienie granic, a odwrotnie — ich zlikwidowanie w drodze rewolucji. Nie status quo, a Socjalistyczne Stany Zjednoczone Europy.

[Powrót na górę]

[Powrót do spisu treści]