Lew Trocki

Losy Rewolucji Rosyjskiej.
W czym się różnimy?



Napisane przez: Lew Trocki
Po raz pierwszy opublikowane: lipiec 1908, "Przegląd socjaldemokratyczny" - organ SDKPiL
Przekład elektroniczny/adaptacja: Piotr Strębski/Wojciech Figiel - grudzień 2001


„Zgadzam się z tobą zupełnie w tym, że współczesna apatia nie da się przezwyciężyć na drodze teoretycznej – pisał Lassalle do Marksa w roku 1854, w epoce najgłębszej reakcji powszechnej. – Pozwolę sobie nawet uogólnić tę myśl w następujący sposób: nigdy jeszcze apatia nie dała się przezwyciężyć na drodze czysto teoretycznej, czyli przezwyciężenie takiej apatii wydawało uczniów i sekty lub nieudane ruchy praktyczne, nigdy jednak dotąd nie zrodziło ani realnego ruchu powszechnego, ani powszechnego poruszenia umysłów mas. Nie tylko praktycznie, lecz i duchowo wciągnąć masy do potoku ruchu może tylko żar rzeczywistych wypadków.”

Oportunizm tego nie rozumie. Ktoś może uznać za paradoks stwierdzenie, że główną cechą psychologiczną oportunizmu jest jedno: nie umie czekać. A jednak niewątpliwie tak jest. W okresie, gdy sprzymierzone i wrogie siły społeczne zarówno swoim antagonizmem, jak i wzajemnym oddziaływaniem wytwarzają w polityce stan martwej ciszy, gdy molekularna praca rozwoju ekonomicznego, potęgując przeciwieństwa, nie tylko nie zakłóca równowagi politycznej, lecz przeciwnie, wzmacnia ją i jakby uwiecznia, trawiony niecierpliwością oportunizm szuka wokół siebie „nowych” dróg i środków, aby natychmiast zrealizować to, czemu historia jeszcze odmawia realizacji. Pełen żalu, uskarża się na niedostatek i niepewność swoich sił i idzie szukać „sprzymierzeńców”. Chciwie rzuca się na śmietnik liberalizmu. Zaklina go. Przywołuje. Wynajduje dla niego specjalne formuły działania. W odpowiedzi śmietnik owiewa go wonią rozkładu politycznego. Wtedy oportunizm zaczyna wydziobywać z niego perły demokracji... Potrzeba mu sprzymierzeńców. Miota się i łapie ich za poły po rogach ulic. Zwraca się do „swoich” i zaleca im jak największą uprzejmość względem potencjalnych sprzymierzeńców. „Taktu, więcej taktu, jak najwięcej taktu!” Ogarnia go szczególna choroba, mania ostrożności wobec liberalizmu, obłęd taktu – i z dziką wściekłością oportunizm policzkuje i rani własną partię.

Oportunizm chce wyzyskać stosunki, które jeszcze nie dojrzały. Chce natychmiastowego „powodzenia”. Kiedy opozycyjni sprzymierzeńcy nie pomagają, rzuca się do rządu: przekonuje, prosi, grozi... Wreszcie sam znajduje sobie miejsce w rządzie, aby pokazać, że historii nie można wyprzedzić nie tylko „drogą teoretyczną”, lecz i administracyjną.

Oportunizm nie umie czekać. I właśnie dlatego wielkie wydarzenia zawsze są dla niego niespodzianką. Spadają nań nagle, przewracają, kręcą nim w swoim wirze jak drzazgą i unoszą dalej, uderzając głową to o jeden, to o drugi brzeg... Usiłuje się opierać, ale daremnie. Wtedy poddaje się losowi, udaje zadowolonego, macha rękami, aby udawać, że pływa – i krzyczy najgłośniej... A gdy huragan mija, on gramoli się na brzeg, otrząsa się z niesmakiem, użala się na ból głowy i łamanie w kościach i dręczony katzenjammerem nie szczędzi ostrych słów pod adresem rewolucyjnych „fantastów”.

I

W niedawno wydanej książce pt. „Sytuacja obecna i możliwa przyszłość” dość znany moskiewski mienszewik Czeriewanin pisze: „W listopadzie i grudniu tryumfowała nawet nie bolszewicka taktyka, lecz taktyka Parvusa i Trockiego” (str. 200). W ostatnim numerze „Gołosa Socjałdemokrata” (nr 4/5, str. 17) półurzędowy filozof taktyki mienszewickiej Martynow wspomina ze swojej strony o „fantastycznej teorii Parvusa i Trockiego, (...) która cieszyła się u nas chwilowym powodzeniem w dniach październikowych, w okresie Rady Delegatów Robotniczych”. Różnica w podawaniu miesięcy wynika z tego, że Martynow nie może połapać się w kalendarzu i przez „dni październikowe” Rady rozumie dni październikowe, listopadowe i grudniowe: jak wiadomo, filozofowie operujący wielkimi epokami dziejowymi łatwo mylą się co do miesięcy. Cóż jednak tkwiło u podstaw owej „fantastycznej” teorii? Czeriewanin odpowiada: „wyraźnie niedorzeczny punkt widzenia Parvusa i Trockiego, którzy spodziewali się przenieść Rosję ze stanu półdzikiego wprost do socjalizmu” (str. 177). Niedorzeczność tych poglądów Czeriewanin z łatwością wykazuje na kilku stronicach. Czym jest rosyjski proletariat? Według najbardziej optymistycznych obliczeń stanowi on 27,6 proc. ludności. Lecz przy rewolucyjnych rachunkach należy potrącić robotników rolnych ze względu na ich ciemnotę i zacofanie, służbę i wyrobników ze względu na ich rozproszenie, a wtedy pozostanie 3,2 miliona głów proletariatu handlowo- przemysłowego. „A zatem 5-11 proc. całej ludności – oto podwalina, na której towarzysze Parvus i Trocki chcieli wznosić ustrój socjalistyczny! I przy tym naiwnie myśleli, że istotnie stosują marksizm” (str. 179). Zwycięstwo Czeriewanina jest niewątpliwe. Szkoda tylko, że wizerunek swoich przeciwników skopiował z prac różnych przybłędów gazeciarskich, przeważnie z grona renegatów marksizmu, którzy możliwie najniezgrabniej i najbezczelniej malują szatana nieustającej rewolucji.

„Zapewne, dzisiaj poprzez rewolucję w Rosji stwarzamy tylko grunt pod panowanie polityczne burżuazji. (...) W Rosji nie da się dziś urzeczywistnić socjalizmu bez rewolucji socjalnej w zachodniej Europie” – pisał Parvus we wrześniu 1905 roku. Kilka miesięcy wcześniej mówił: „Socjaldemokratyczny rząd tymczasowy nie może dokonać w Rosji przewrotu socjalistycznego, lecz już sam proces likwidacji absolutyzmu da mu wdzięczny grunt do pracy politycznej.” „Dziś jeszcze nie możemy sobie w Rosji stawiać za zadanie przeobrażenia rewolucji burżuazyjnej w socjalną” – pisał ten sam Parvus w programowym artykule dziennika „Naczało” (listopad 1905 roku). „Rosyjski proletariat – pisał ze swojej strony autor niniejszego artykułu w miesiąc później – tylko w tym wypadku nie zostanie zepchnięty w tył i zdoła doprowadzić swoje wielkie dzieło do końca, gdy będzie potrafił rozszerzyć narodowe ramy naszej wielkiej rewolucji i uczynić je prologiem światowego zwycięstwa pracy.” A w kilka miesięcy później: „Bez bezpośredniego, państwowego poparcia proletariatu europejskiego klasa robotnicza Rosji nie zdoła utrzymać się przy władzy i zmienić swojego chwilowego panowania w trwałą dyktaturę socjalistyczną.”

Urywki te zupełnie wystarczają do pokazania, jak w nastroju rewolucyjnego katzenjammeru piszą historię oportuniści. Lecz jeszcze ciekawsza jest może kwestia, jak robią oni historię. O Czeriewaninie niestety pod tym względem nic nie możemy powiedzieć, bo o jego roli w wydarzeniach rewolucji nie mamy najmniejszego wyobrażenia. Lecz mamy pod ręką dokumentalne świadectwa poglądów (jeśli nie działalności) niektórych z jego ideowych towarzyszy. Pytacie, pisze jeden z nich, czego będziemy żądać w Konstytuancie? „Odpowiadamy jasno i kategorycznie: będziemy żądać nie ‘socjalizacji’, lecz socjalizmu, nie równego użytkowania ziemi, lecz uspołecznienia wszystkich (podkreślenie w oryginale) środków produkcji.” Wprawdzie ludzie „wulgarnie pojmujący marksizm” odpowiadają, że „rewolucja socjalistyczna w bliskiej przyszłości jest u nas niemożliwa ze względów technicznych”, lecz autor zwycięsko obala ich argumenty i kończy: „Jedna tylko socjaldemokracja (...) wysuwa obecnie hasło nieustającej rewolucji, ona jedna doprowadzi masy do ostatecznego i decydującego zwycięstwa.” Kto to pisze? Wybitny mienszewik. Wprawdzie Martynow już nam powiedział, że w „dniach październikowych” poglądy Trockiego i Parvusa cieszyły się chwilowym powodzeniem, ale w zamian za to on znowu powiada nam o „ostrzegawczym głosie mienszewików, którym nie tak szybko (?) zakręciło się w głowie i którzy, częstokroć wbrew żywiołom, uporczywie (uporczywie!) strzegli tradycji rosyjskiej socjaldemokracji.” („Gołos Socjałdemokrata” nr 4/5, str. 16). Bez wątpienia, takie męstwo wyższe jest ponad wszelkie pochwały. Jednak... jednak cytowany artykuł, wulgaryzujący ideę nieustającej rewolucji, mimo wszystko wyszedł spod pióra mienszewika (patrz „Naczało” nr 7 i 11, artykuły wstępne). Może ten mienszewik, który wpadł w tak silny paroksyzm rewolucyjnego zawrotu głowy, był „niepewnym”, „nieprawdziwym” mienszewikiem? O nie! Był to Piotr mienszewizmu, jego kamień węgielny. Był to towarzysz Martynow.

Taka jest kartka z politycznej fizjologii oportunizmu. Cóż dziwnego, że ludzie, którzy do tego stopnia pogubili swoje przesłanki w najważniejszej i wymagającej największego poczucia odpowiedzialności chwili naszej historii, teraz piorunują na „niedorzeczność” zatwardziałych grzeszników i na... szaleństwo samej rewolucji.

II

Tak, na szaleństwo samej rewolucji.

„W chwili odurzenia (!) rewolucyjnego, gdy cele rewolucji zdają się być bliskie urzeczywistnienia, trudno jest utorować drogę rozumnej taktyce mienszewickiej...” Socjaldemokratyczna taktyka, której zastosowaniu staje na przeszkodzie „odurzenie rewolucyjne”. Odurzenie rewolucyjne! Co za terminologia! Tak pisze Czeriewanin na 209 stronie swojego nowego „dzieła”.

Gdy czyta się korespondencję naszych klasyków, którzy czuwali w swoich strażnicach – jeden w Berlinie, drugi w ognisku światowego kapitalizmu, w Londynie – i czujnie badali widnokrąg polityczny, notując każdy objaw, który mógł świadczyć o zbliżającej się rewolucji, gdy czyta się te listy, w których huczy żywe wrzenie lawy rewolucyjnej, usiłującej wyrwać się na powierzchnię, gdy oddycha się tą atmosferą niecierpliwego a zarazem niezmordowanego oczekiwania na rewolucję, czuje się osobistą nienawiść do okrutnej dialektyki historycznej, która dla swoich chwilowych celów skłania do marksizmu niedołężnych pod względem teoretycznym i psychologicznym rezonerów, przeciwstawiających swój taktyczny „rozum” odurzeniu rewolucyjnemu!

„Instynkt mas w rewolucjach – pisał w roku 1859 Lassalle do Marksa – jest zwykle o wiele trafniejszy iż rozsądek inteligentów. (...) Właśnie cechujący masy brak wykształcenia chroni je przed podwodnymi rafami rozsądnie-rozumnego sposobu postępowania. (...) Robić rewolucję – pisze dalej Lassalle – można ostatecznie tylko z pomocą mas i ich gorącej ofiarności. Lecz właśnie wskutek swojej ‘ciemnoty’, swojego braku wykształcenia, masy zupełnie nie rozumieją posybilizmu i – ponieważ każdy umysł nierozwinięty uznaje tylko krańcowości, zna tylko tak i nie, a nie ma żadnego pomiędzy nimi środka – interesują się tylko krańcowościami, wszystkim, co jednolite, bezpośrednie. Koniec końców musi to wywołać ten skutek, że ci buchalterzy rewolucji, zamiast nie mieć przed sobą obłudnych wrogów, a mieć za sobą przyjaciół, mają – przeciwnie – wrogów przed sobą, a za sobą nie mają żadnych zwolenników swoich zasad. W ten sposób rzekomy najwyższy rozum okazuje się w praktyce najwyższym bezrozumem.”1 Lassalle zupełnie słusznie przeciwstawia trafny rewolucyjny instynkt nieoświeconych mas „rozsądnie-rozumnej” taktyce buchalterów rewolucji. Lecz surowy instynkt nie jest dla niego ostatecznym probierzem. Innym, wyższym jeszcze, jest „zupełne poznanie praw historii i postępu narodów”. „Tylko realistyczna wiedza – kończy Lassalle – może przewyższyć realistyczny rozsądek i wznieść się ponad nim.” Wiedza realistyczna, która u Lassalle’a powleczona jest naskórkiem idealizmu, u Marksa występuje jako materialistyczna dialektyka. Cała jej siła polega na tym, że nie przeciwstawia swojej „rozumnej taktyki” realnemu ruchowi mas, a tylko nadaje mu formy i uogólnia go. I właśnie dlatego, że rewolucja zrywa osłony mistyki z podstawowych przegród socjalnych i każe klasom ścierać się na szerokiej arenie państwowej, polityk-marksista czuje się w rewolucji jak w swoim żywiole. Cóż to za rozumna taktyka „mienszewicka”, która nie może być przyjęta przez masy? Albo – co gorsza – cóż to za rewolucyjna taktyka, która sama upatruje przyczyny swojego niepowodzenia w „odurzeniu rewolucyjnym” i świadomie oczekuje, aż przejdzie ten stan, to jest aż się wyczerpie lub zostanie mechanicznie stłumiona energia rewolucyjna mas?

III

Tow. Plechanow pierwszy zdobył się na smutną odwagę odmalowania wszystkich wydarzeń rewolucji jako szeregu omyłek. Dał on nam zdumiewający swoją jaskrawością przykład tego, jak można w ciągu dwudziestu lat niezmordowanie bronić dialektyki materialistycznej przeciw wszelkim formom rezonerskiego dogmatyzmu i racjonalistycznego utopizmu, aby potem w realnej polityce rewolucyjnej okazać się dogmatykiem-utopistą najczystszej wody. We wszystkich jego pismach z okresu rewolucji na próżno będziecie szukali odzwierciedlenia najważniejszej rzeczy: immanentnej mechaniki stosunków klasowych, wewnętrznej logiki rewolucyjnego rozwoju mas. Zamiast tego Plechanow daje szereg wariacji na temat próżnego jak bania sylogizmu, którego wielką przesłanką jest zdanie: nasza rewolucja jest burżuazyjna, a wniosek brzmi: w stosunku do kadetów trzeba mieć takt. Nie ma tu ani analizy teoretycznej, ani rewolucyjnej polityki, są tylko drobne rezonerskie dopiski na marginesach wielkiej księgi wydarzeń. Największą zdobyczą tej krytyki jest jałowy morał: gdyby rosyjscy socjaldemokraci byli marksistami, a nie metafizykami, nasza taktyka w końcu 1905 roku byłaby zupełnie inna. I – rzecz dziwna – Plechanow zupełnie nie zadaje sobie pytania, jak to jest możliwe, że w ciągu ćwierćwiecza propagował najczystszy marksizm i przyczynił się tylko do stworzenia partii rewolucyjnych „metafizyków”, oraz – co ważniejsze – jak to możliwe, że tym „metafizykom” udało się w najważniejszej chwili historycznej pociągnąć masy robotnicze na błędną drogę i postawić „prawdziwych” marksistów w położeniu osamotnionych rezonerów? Jedno z dwojga: albo Plechanow sam nie posiada tajemnicy przejścia od marksizmu jako doktryny do czynu rewolucyjnego, albo „metafizycy” mają w warunkach rewolucji jakąś niezaprzeczalną przewagę nad „prawdziwymi” marksistami. Plechanow ostrożnie omija ten fatalny dylemat. Lecz Czeriewanin, ten poczciwy Sanczo Pansa plechanowskiego rezonerstwa, bierze byka za rogi – lub, mówiąc po cervantowsku, osła za uszy – i mężnie odpowiada: w czasach odurzenia rewolucyjnego dla prawdziwie marksistowskiej taktyki nie ma miejsca!!!

Czeriewanin musiał dojść do takiego wniosku, bo postawił sobie zadanie, którego jego mistrz starannie unikał: nakreślenie ogólnego przebiegu rewolucji i roli w niej proletariatu. Podczas gdy rozważny Plechanow zadowalał się podjazdową krytyką poszczególnych posunięć i poszczególnych wypowiedzi, zupełnie ignorując wewnętrzny rozwój wydarzeń, Czeriewanin zadał sobie pytanie: jak wyglądałaby historia, gdyby rozwijała się według marszruty „prawdziwej taktyki mienszewickiej”? Odpowiedział na nie w broszurze pt. „Proletariat w rewolucji” (Moskwa 1907), która jest rzadkim dokumentem męstwa, na jakie może zdobyć się ograniczoność. Lecz gdy poprawił już wszystkie błędy i uszeregował w „mienszewickim” porządku wszystkie wydarzenia tak, że w swojej kolejności prowadziły rewolucję do zwycięstwa, zadał sobie pytanie: dlaczegóż jednak rewolucja zboczyła na błędną drogę? I odpowiedział na to książką pt. „Sytuacja obecna i możliwa przyszłość” – znowu cennym świadectwem tego, że niezmordowane męstwo ograniczoności zdolne jest odchylić zasłonę okrywającą prawdę – chociaż nie zawsze od strony głowy. Klęska rewolucji jest tak głęboka, mówi Czeriewanin, że „sprowadzenie jej przyczyn do jakichś tylko błędów proletariatu byłoby zupełnym niepodobieństwem. Rzecz jasna, że idzie tu nie o omyłki, lecz o jakieś głębsze przyczyny” (str. 174). Fatalny wpływ na losy rewolucji odegrał powrót wielkiej burżuazji do przymierza z caratem i szlachtą. W procesie łączenia się tych sił w jedną kontrrewolucyjną całość „wielką, rozstrzygającą rolę odegrał proletariat. I rzucając okiem wstecz można teraz powiedzieć, że była to jego nieunikniona rola” (str. 175, wszystkie podkreślenia moje). W pierwszej broszurze Czeriewanin, za przykładem Plechanowa, uważał za przyczynę wszystkich nieszczęść blankizm socjaldemokracji. Teraz jego uczciwa ograniczoność powstała przeciwko niemu i Czeriewanin mówi: „Wyobraźmy sobie, że proletariat przez cały czas znajdował(by) się pod kierownictwem mienszewików i postępował po mienszewicku2. Taktyka proletariatu poprawiłaby się wtedy, lecz jego zasadnicze dążenia nie mogłyby się zmienić i nieuchronnie doprowadziłyby go do porażki” (str. 176). Innymi słowy proletariat jako klasa nie zdołałby zmusić się do mienszewickiego samoograniczenia. Rozwijając walkę klasową pchałby nieuchronnie burżuazję do obozu reakcji... Błędy taktyczne tylko „zwiększyły smutną rolę proletariatu w toczącej się walce”, lecz nie odgrywały rozstrzygającej roli. W ten sposób „smutna rola proletariatu” w rosyjskiej rewolucji (sic!) wypływa z istoty jego interesów klasowych. Sromotny to wniosek, równający się zupełnej kapitulacji wobec wszystkich oskarżeń, rzucanych przez liberalny kretynizm na klasową partię proletariatu. A jednak mimo wszystko w tym sromotnym wniosku politycznym ujawnia się cząstka prawdy historycznej: współdziałanie proletariatu i burżuazji okazało się niemożliwe nie wskutek usterek myśli socjaldemokratycznej, lecz wskutek głębokiego zróżnicowania burżuazyjnego „narodu”. Proletariat Rosji przy swoim jasno określonym typie społecznym i poziomie uświadomienia mógł rozwinąć energię rewolucyjną tylko pod znakiem własnych interesów. Lecz radykalizm jego interesów, nawet bieżących, nieuchronnie pchał burżuazję na prawo. Czeriewanin to zrozumiał. Jednak, jego zdaniem, to właśnie spowodowało klęskę. Załóżmy, że tak było rzeczywiście. Jaki stąd wniosek? Co miała robić socjaldemokracja? Próbować oszukać burżuazję „algebraicznymi formułami”? Skrzyżować ręce na piersiach, pozostawiając proletariat na łasce niechybnej porażki? Czy przeciwnie, uznając, że nadzieje na trwałe współdziałanie z burżuazją są złudzeniem, oprzeć swoją taktykę na wykrzesaniu z proletariatu całej jego siły klasowej, rozbudzeniu najgłębszych interesów społecznych mas chłopskich, odwołaniu się do armii proletariackiej i chłopskiej – i na tej podstawie szukać drogi do zwycięstwa? Tego, czy zwycięstwo w ogóle było możliwe, nie podobna było wywróżyć, lecz bez względu na to, czy widoki na zwycięstwo były mniejsze lub większe, była to bądź co bądź jedyna droga, na którą mogła wejść partia rewolucji, o ile nie wolała natychmiast popełnić samobójstwa niż narazić się tylko na możliwą porażkę.

Ta wewnętrzna logika rewolucji, którą Czeriewanin dopiero teraz zaczyna wyczuwać, „rzucając okiem wstecz”, była jasna dla tych, których oskarża o „niedorzeczność”, jeszcze nim doszło do wydarzeń rewolucyjnych.

„Obecnie – pisaliśmy w lipcu 1905 roku – jest jeszcze trudniej spodziewać się po burżuazji inicjatywy i skuteczności niż w roku 1848. Z jednej strony przeszkody są o wiele bardziej kolosalne, z drugiej zaś zróżnicowanie społeczne i polityczne narodu zaszło nieskończenie dalej. Milczący spisek krajowej i światowej burżuazji stawia straszne przeszkody twardemu procesowi wyzwolenia, dążąc do tego, by nie dać mu przejść poza ugodę klas posiadających z przedstawicielami starego porządku w celu zgnębienia mas ludowych. Prawdziwie demokratyczną taktykę można w tych warunkach rozwinąć tylko poprzez walkę z liberalną burżuazją. Należy sobie z tego jasno zdać sprawę. Nie fikcyjna ‘jedność’ narodu przeciw jego wrogom, lecz głęboki rozwój walki klasowej w łonie narodu – oto właściwa droga. (...) Bez wątpienia walka klasowa proletariatu może pchnąć naprzód również burżuazję, lecz zrobić to może tylko ona. Z drugiej zaś strony nie ulega wątpliwości, że proletariat, który przezwyciężył swoim parciem bierność burżuazji, w przypadku najbardziej konsekwentnego rozwoju wydarzeń zetknie się z nią w pewnej chwili jako z bezpośrednią przeszkodą. Klasa, która zdoła pokonać tę przeszkodę, będzie musiała to uczynić, a tym samym wziąć na siebie rolę hegemona, o ile w ogóle krajowi sądzone są radykalne przeobrażenia demokratyczne. W takich warunkach będziemy mieli panowanie ‘stanu czwartego’. Rozumie się, że proletariat wykona swoją misję tak, jak niegdyś burżuazja – opierając się na chłopstwie i drobnomieszczaństwie. Pokieruje wsią, wciągnie ją do ruchu, zbudzi w niej poczucie zależności jej własnych interesów od powodzenia swoich, proletariackich planów. Lecz wodzem pozostanie z konieczności on sam. Nie jest to ‘dyktatura chłopstwa i proletariatu’, lecz dyktatura proletariatu opierającego się na chłopstwie. Jego dzieło nie zamknie się oczywiście w ramach państwa. Logika położenia wypchnie go niezwłocznie na arenę międzynarodową.”

IV

Przy wszystkich różnicach poglądów różne prądy w partii zgadzały się w jednym punkcie – liczyły na zupełne zwycięstwo, to jest na zdobycie władzy państwowej przez rewolucję. Czeriewanin oblicza teraz siły rewolucji i siły reakcji i po zsumowaniu rezultatów dochodzi do wniosku, że „wszystkie sukcesy rewolucji musiały zawierać w zarodku nieuniknioną klęskę w przyszłości” (str. 198). Cóż mu daje materiał do tych obliczeń? Statystyka strajków, charakter i formy zaburzeń chłopskich, wyniki wyborów do trzech Dum. Nie wysnuwa więc przebiegu i wyników rewolucji bezpośrednio ze stosunków ekonomicznych, lecz z form i epizodów walki rewolucyjnej. Nie ekonomiczna charakterystyka i nie statystyka klas doprowadziła go do wniosku o przesądzonej z góry beznadziejności rewolucji rosyjskiej, lecz badanie żywej walki tych klas, ich starć, otwartych zapasów w procesie rewolucji. Prawda, że „badania” Czeriewanina są nieudolne. Lecz żeby Czeriewanin mógł w ogóle przystąpić do swoich nieudolnych badań, trzeba było, aby przedtem strajk ogarnął kraj, aby wybuchło powstanie, aby chłopi rozgromili kilkanaście guberni, aby wreszcie odbyły się wybory do Dumy. Statystyka sił społecznych nie daje nam klucza do odgadywania wyników starć społecznych. W przeciwnym razie należałoby już dawno zastąpić walkę klasową buchalterią klasową. Jeszcze stosunkowo niedawno marzyli o tym skarbnicy niektórych związków zawodowych, którym wydawało się, że będzie można uniknąć strajków. Okazało się jednak, że kapitalistów nie przekonują wyciągi z księgi związkowej, że ostatecznie argumenty liczbowe trzeba popierać argumentem strajku. I bez względu na to, jak ścisłe są uprzednie obliczenia, rzecz w tym, że każdy strajk tworzy cały szereg nowych faktów materialnych i moralnych, których nie można było przewidzieć i które, koniec końców, decydują o wyniku strajku. A teraz usuńcie z waszej wyobraźni związek zawodowy z jego ścisłą rachunkowością, natomiast rozszerzcie strajk na cały kraj, postawcie przed nim wielki cel polityczny, przeciwstawcie proletariatowi władzę państwową jako bezpośredniego wroga, otoczcie obu adwersarzy rzeczywistymi, potencjalnymi i domniemanymi sprzymierzeńcami, dodajcie wszelkie warstwy, o wpływ na które toczy się zaciekła walka, armię, w której tylko podczas burzliwych wydarzeń wyodrębnia się skrzydło rewolucyjne, przesadne nadzieje z jednej, przesadne obawy z drugiej strony, przy czym i jedne, i drugie są realnymi czynnikami wydarzeń, paroksyzmy giełdy i krzyżujące się wpływy stosunków międzynarodowych – gdy to uczynicie, uzyskacie tło rewolucji. Żaden perski Czeriewanin nie mógł przepowiedzieć rodakom fatalnej roli, jaką wobec rewolucji w Persji odegrał sojusz wzmożonego na siłach caratu z liberalnym rządem Anglii. I gdyby nawet znalazł się taki prorok i na podstawie swoich obliczeń spróbował powstrzymać masy ludowe od szeregu powstań, które ostatecznie zakończyły się klęską, perscy rewolucjoniści dobrze zrobiliby, gdyby poradzili mędrcowi osiedlić się na pewien czas w domu obłąkanych.

Rewolucja w Rosji rozwinęła się wcześniej niż Czeriewanin obrachował jej debet i kredyt. Rewolucja była dla nas gotową areną, na której przyszło nam działać. My nie stwarzaliśmy wydarzeń, lecz musieliśmy przystosować do niej taktykę. Skoro już braliśmy udział w walce, musieliśmy liczyć na zwycięstwo. Lecz rewolucja jest walką o władzę państwową. Jako partia rewolucji mieliśmy przed sobą zadanie wykazania masom konieczności zdobycia władzy.

V

Pogląd mienszewików na rosyjską rewolucję w ogóle, a na centralny problem zdobycia władzy w szczególności, nigdy nie był zbyt jasny. Razem z bolszewikami mówili o „doprowadzeniu rewolucji do końca”, przy czym obie strony pojmowały to czysto formalnie, w znaczeniu urzeczywistnienia naszego „programu minimum”, po którym miała nastąpić epoka „normalnego” wyzysku kapitalistycznego w ustroju demokratycznym. Lecz „doprowadzenie rewolucji do końca” musiało zakładać obalenie caratu i przejście władzy w ręce rewolucyjnej siły społecznej. Jakiej? Mienszewicy odpowiadali: burżuazyjnej demokracji. Bolszewicy odpowiadali: proletariatu i chłopstwa.

Czym jest jednak „burżuazyjna demokracja” mienszewików? Nie jest to nazwa określonej, realnie istniejącej i namacalnej siły społecznej, lecz pozahistoryczna kategoria, stworzona przez dziennikarzy drogą dedukcji i analogii. Ponieważ rewolucja musi być doprowadzona „do końca”, ponieważ jest to rewolucja burżuazyjna, ponieważ we Francji rewolucję doprowadzili do końca jakobini, zatem rewolucja rosyjska może przekazać władzę tylko w ręce rewolucyjno-burżuazyjnej demokracji. Mienszewicy, ustaliwszy niezachwianie algebraiczną formułę rewolucji, zaczęli niezmordowanie dobierać do niej wartości liczbowe. Zarzucając innym przecenianie sił proletariatu, sami pokładali bezgraniczne nadzieje w Związku Związków i w partii kadeckiej... Martow z wielkimi nadziejami witał grupę „ludowych socjalistów”, a Martynow łapał za nogi kurskich nauczycieli ludowych. Dla mienszewików było jasne, że w kraju kapitalistycznym, w którym bogactwa, ludność, energia, wiedza, życie polityczne i doświadczenie polityczne koncentrują się w miastach, chłopstwo nie może odgrywać kierowniczej roli w rewolucji. Historia nie może powierzyć chłopu dzieła wyzwolenia narodu burżuazyjnego. Wskutek rozproszenia i ograniczoności politycznej, a w jeszcze większej mierze wskutek rozdzierających tę klasę głębokich sprzeczności społecznych, z których nie ma żadnego wyjścia w ramach społeczeństwa kapitalistycznego, chłopstwo zdolne jest tylko do zadania staremu porządkowi z tyłu kilku strasznych ciosów, z jednej strony poprzez żywiołowe powstania wywołujące zamieszanie i popłoch, a z drugiej poprzez wniesienie swojego niezadowolenia do armii. Lecz w miastach kapitalistycznych, tych rezydencjach historii nowożytnej, musi istnieć stanowcza partia, opierająca się na masach rewolucyjnych oraz zdolna do wykorzystania powstań chłopskich i niezadowolenia wojsk do tego, by napierając bezlitośnie wyprzeć wroga ze wszystkich pozycji i zagarnąć władzę państwową. Takiej partii mienszewicy nie mogli znaleźć. Dlatego ich abstrakcyjne „doprowadzenie rewolucji do końca” wyrodziło się w praktyce w popieraniu kadetów quand méme [mimo wszystko], a najbardziej konsekwentni, jak widzieliśmy, doszli do wniosku, że klimat rewolucji jest w ogóle zbyt ostry dla egzotycznej taktyki mienszewizmu.

Sprzeczności mienszewizmu są karykaturalnym odbiciem sprzeczności samej historii, która postawiła krajowi ogromne zadania rewolucyjne, wymiótłszy uprzednio na całym świecie żelazną miotłą wielkiego przemysłu burżuazyjną demokrację jako siłę ekonomiczną i polityczną.

VI

Dla przeciwwagi narodnikom marksiści tak długo zaprzeczali naszej „samoistności”, że doszli do zasadniczego utożsamienia naszego rozwoju ekonomicznego i politycznego z „zachodnioeuropejskim”. Stąd był już tylko krok do najbardziej niedorzecznych wniosków.

Między Anglią, pionierką rozwoju kapitalistycznego, która w ciągu wieków stwarzała nowe formy społeczne i, jako ich wyrazicielkę, potężną burżuazję angielską, a dzisiejszymi koloniami, do których kapitał europejski na gotowych pancernikach przywozi gotowe szyny, podkłady, gwoździe i wagony salonowe dla administracji kolonialnej, a następnie karabinem i bagnetem wyrzuca krajowców z ich pierwotnego środowiska, zapędzając ich batem do cywilizacji kapitalistycznej, nie ma żadnej analogii rozwoju dziejowego, chociaż jest głęboki związek wewnętrzny.

Nowa Rosja przybrała zupełnie samoistny charakter dzięki temu, że jej chrztu kapitalistycznego dokonywał w drugiej połowie XIX stulecia europejski kapitał, doprowadzony do swojej najbardziej skoncentrowanej i wysubtelnionej formy: kapitał finansowy. Jego własna poprzednia historia nie jest niczym związana z poprzednią historią Rosji. Zanim doszedł u siebie w kraju do wyżyn współczesnej giełdy, musiał wprzód wyrwać się z ciasnych ulic i zaułków miasta rzemieślniczego, gdzie uczył się pełzać i chodzić, musiał w ciągłej walce z Kościołem rozwijać technikę i naukę, skupić wokół siebie cały naród, zdobyć władzę poprzez powstanie przeciw przywilejom feudalnym i dynastycznym, stworzyć dla siebie otwartą arenę, dobić samodzielną drobną produkcję, z której sam wyszedł, a poza tym, oderwawszy się od pępowiny narodu, od prochów ojców, przesądów politycznych, sympatii rasowych, długości i szerokości geograficznych, drapieżnie poszybować nad kulą ziemską, dziś truć opium zrujnowanego przezeń rzemieślnika chińskiego, jutro wzbogacać nowymi pancernikami wody Rosji, pojutrze zagarniać kopalnie diamentów na południu Afryki.

Gdy kapitał angielski lub francuski, ten wytwór kilkuwiekowej historii, zjawia się na stepach Zagłębia Donieckiego, jest zupełnie niezdolny do wykrzesania z siebie tych samych sił, stosunków i namiętności społecznych, które kolejno w siebie wchłonął. Nie powtarza już na nowym terytorium przebytego niegdyś rozwoju, lecz zaczyna od tego, na czym zatrzymał się we własnym kraju. Wokół maszyn, które przerzucił przez morza i granice celne, od razu, bez żadnych etapów pośrednich, skupia masy proletariatu i w tę klasę przelewa zastygłą w nim energię rewolucyjną dawnych pokoleń burżuazji.

Gdy Dan, w ślad za Martynowem, użala się, że brak (względnie słabość) miejskiej demokracji burżuazyjnej jest „naszym największym nieszczęściem”, możemy tylko wzruszyć ze współczuciem ramionami. Czy ci ludzie rozumieją właściwie, o co się martwią? Wytłumaczmy im więc: smuci ich to, że polem gospodarki międzynarodowej zawładnął wielki kapitał, że w Rosji nie pozwolił uformować się silnej drobnej burżuazji rzemieślniczej i handlowej, że wielka rola w gospodarce i polityce, jaką gdzie indziej w przeszłości odgrywało drobnomieszczaństwo, u nas przypadła od razu nowoczesnemu proletariatowi. Wszystko to jednak jest warunkiem siły i wpływów socjaldemokracji. Tymczasem oni sądzą, że są to zarazem przyczyny słabości rewolucji. Nie mówię już o tym, jak nędzny jest ten pogląd z punktu widzenia stanowiska międzynarodowej socjaldemokracji jako partii światowego przewrotu społecznego. Wystarczy po prostu stwierdzić, że warunki naszej rewolucji są takie, jakie są. Żalami i skargami nie stworzy się stanu trzeciego. Pozostaje dojść do wniosku, że tylko walka klasowa proletariatu, sprawującego rewolucyjne kierownictwo nad masami chłopskimi, może „doprowadzić rewolucję do końca”.

VII

Zupełnie słusznie! – mówią bolszewicy. Do zwycięstwa naszej rewolucji jest nieodzowna wspólna walka proletariatu i chłopstwa. Jednakże „koalicja proletariatu i chłopstwa, osiągająca zwycięstwo w rewolucji burżuazyjno-demokratycznej, nie jest niczym innym, jak rewolucyjno-demokratyczną dyktaturą proletariatu i chłopstwa”. Treścią jej działalności będzie demokratyzacja stosunków politycznych i ekonomicznych w granicach prywatnej własności środków produkcji. Lenin wskazuje na zasadniczą różnicę między socjalistyczną dyktaturą proletariatu a demokratyczną (względnie burżuazyjno-demokratyczną) dyktaturą proletariatu i chłopstwa. Ta czysto formalna operacja logiczna zupełnie ratuje go, jak mu się zdaje, od materialnej sprzeczności między niskim poziomem rozwoju sił wytwórczych a politycznym panowaniem klasy robotniczej. Gdybyśmy sądzili – mówi Lenin – że możemy dokonać przewrotu socjalistycznego, to szlibyśmy wprost do politycznego krachu. Lecz skoro proletariat, stając wraz z chłopstwem u steru władzy, wyraźnie sobie uświadamia, że jego dyktatura ma tylko „demokratyczny charakter”, wtedy wszystko jest ocalone. Myśl tę Lenin powtarza niestrudzenie od 1904 roku. Lecz to jeszcze nie czyni jej bardziej treściwą.

Ponieważ warunki społeczne w Rosji nie dojrzały do rewolucji socjalistycznej, posiadanie władzy politycznej byłoby dla proletariatu największym nieszczęściem – mówią mienszewicy. Byłoby to słuszne, odpowiada Lenin, gdyby proletariat nie uświadamiał sobie, że chodzi tylko o rewolucję demokratyczną. Innymi słowy, wyjście ze sprzeczności między klasowym interesem proletariatu a obiektywnymi warunkami polega dla Lenina na politycznym samoograniczeniu proletariatu, przy czym to samoograniczenie ma być wynikiem teoretycznej świadomości, że przewrót, w którym klasa robotnicza odgrywa rolę kierowniczą, jest przewrotem burżuazyjnym. Obiektywną sprzeczność Lenin przenosi do świadomości proletariatu i rozwiązuje z pomocą ascetyzmu klasowego, wyrastającego nie z wiary religijnej, lecz ze schematu „naukowego”. Wystarczy przedstawić sobie jasno tę konstrukcję, by zrozumieć jej beznadziejnie idealistyczny charakter.

Wykazałem szczegółowo gdzie indziej, że już w drugim dniu „dyktatury demokratycznej” cała ta sielanka quasi-marksistowskiego ascetyzmu pryśnie jak bańka mydlana. Bez względu na to, pod jakim znakiem teoretycznym proletariat znajdzie się u władzy, nie będzie mógł zaraz, w pierwszym dniu, nie zetknąć się twarzą w twarz z zagadnieniem braku pracy. Jest rzeczą wątpliwą, żeby wiele pomogło mu w tej sprawie wyświetlenie różnicy między dyktaturą socjalistyczną a demokratyczną. Proletariat, posiadający władzę, będzie musiał natychmiast, w tej lub innej formie (roboty publiczne itp.), wpisać zabezpieczenie bytu bezrobotnych na rachunek państwa. To z kolei wywoła natychmiast potężny wzrost walki ekonomicznej i potężne strajki: na małą skalę widzieliśmy to u schyłku 1905 roku. Kapitaliści zaś odpowiedzą robotnikom tym, czym odpowiedzieli wówczas na żądanie ośmiogodzinnego dnia pracy: zamknięciem fabryk. Zawieszą wielkie kłódki i powiedzą sobie: „naszej własności nic nie grozi, bo ogłoszono, że proletariat jest teraz zajęty nie socjalistyczną lecz demokratyczną dyktaturą”. Co zrobi rząd robotniczy wobec zamkniętych fabryk? Będzie musiał otworzyć je i podjąć na nowo produkcję na koszt państwa. Ależ będzie to droga do socjalizmu!? Oczywiście! Lecz jakąż inną drogę potraficie wskazać?

Może mi ktoś odpowiedzieć: malujecie obraz nieograniczonej dyktatury robotniczej, a przecież chodzi o koalicyjną dyktaturę proletariatu i chłopstwa. Dobrze. Policzmy się i z tym argumentem. Widzieliśmy przed chwilą, jak proletariat, wbrew najlepszym zamiarom swoich teoretyków, starł w praktyce linię logiczną, która miała ograniczać jego władzę do dyktatury demokratycznej. Teraz mamy propozycję uzupełnienia politycznego samoograniczenia proletariatu przez obiektywną gwarancję antysocjalistyczną w postaci współpracownika-chłopa. Jeśli ma to oznaczać, że partia chłopska, stojąca u steru władzy obok socjaldemokracji, nie powoli państwu wziąć bezrobotnych i strajkujących na utrzymanie i otworzyć zamkniętych przez kapitalistów fabryk w celu uruchomienia w nich produkcji państwowej, to znaczy, że już w pierwszym dniu, to jest jeszcze na długo przed wykonaniem zadań „koalicji”, będziemy mieli konflikt rewolucyjnego proletariatu z rewolucyjnym rządem. Konflikt ten może skończyć się albo poskromieniem robotników przez partię chłopską, albo odsunięciem tej partii od władzy. I jedno, i drugie nie bardzo przypomina koalicyjną dyktaturę „demokratyczną”. Całe nieszczęście polega na tym, że bolszewicy doprowadzają walkę klasową proletariatu tylko do chwili zwycięstwa rewolucji, następnie zaś walka ta rozpuszcza się chwilowo w „demokratycznym” współdziałaniu. I dopiero, po ostatecznym ukonstytuowaniu się republiki, walka klasowa proletariatu występuje znów w czystej postaci – tym razem w formie bezpośredniej walki o socjalizm. Podobnie jak mienszewicy wychodzą z abstrakcji: „nasza rewolucja jest burżuazyjna” i dochodzą do idei przystosowania całej taktyki proletariatu do zachowania się liberalnej burżuazji aż do chwili zdobycia przez nią władzy, tak bolszewicy, wychodząc również z nagiej abstrakcji: „dyktatura demokratyczna, a nie socjalistyczna”, dochodzą do idei burżuazyjno-demokratycznego samoograniczenia proletariatu posiadającego władzę państwową. I tu, jak w wielu wypadkach, ograniczoność mienszewizmu znajduje uzupełnienie w odpowiedniej ograniczoności bolszewizmu. Prawdą jest, że w tej kwestii zachodzi między nimi bardzo istotna różnica: podczas gdy antyrewolucyjna strona mienszewizmu ujawnia się w całej mocy już obecnie, antyrewolucyjne rysy bolszewizmu grożą ogromnym niebezpieczeństwem tylko w razie zwycięstwa rewolucji3. Fakt, że i mienszewicy, i bolszewicy zawsze mówią o „samodzielnej” polityce proletariatu (pierwsi w stosunku do liberalnej burżuazji, drudzy w stosunku do chłopstwa), nie zmienia w niczym okoliczności, że zarówno pierwsi, jak i drudzy – tylko że na różnych szczeblach rozwoju wydarzeń – lękają się skutków walki klasowej i chcą ją skrępować swoimi konstrukcjami metafizycznymi.

VIII

Zwycięstwo rewolucji może przekazać władzę tylko w ręce tej partii, która potrafi oprzeć się na uzbrojonym ludzie miejskim, to jest na milicji robotniczej. Socjaldemokracja, stanąwszy u steru władzy, zetknie się z najgłębszą sprzecznością, która nie da się usunąć z pomocą naiwnego szyldu „tylko demokratycznej dyktatury”. „Samoograniczenie” oznaczałoby ni mniej, ni więcej, jak tylko zdradę interesów bezrobotnych, strajkujących, a wreszcie całego proletariatu w imię urzeczywistnienia republiki. Władza rewolucyjna będzie miała przed sobą obiektywne zadania socjalistyczne, lecz rozwiązanie ich popadnie na pewnym szczeblu w konflikt z zacofaniem ekonomicznym kraju. W ramach rewolucji krajowej z tej sprzeczności nie ma wyjścia. Przed rządem robotniczym stanie od razu zadanie połączenia własnych sił z siłami socjalistycznego proletariatu zachodniej Europy. Tylko na tej drodze jego tymczasowe panowanie rewolucyjne stanie się prologiem do dyktatury socjalistycznej. „Revolution in Permanenz”, nieustająca rewolucja stanie się w ten sposób dla proletariatu Rosji kwestią klasowego samozachowania. Gdyby partia robotnicza nie znalazła w sobie dostatecznej inicjatywy do rewolucyjno-zaczepnej taktyki i gdyby zechciała skazać się na post dyktatury tylko krajowej i tylko demokratycznej, zjednoczona reakcja Europy nie omieszkałaby jej wytłumaczyć, że klasa robotnicza, mająca w rękach władzę państwową, musi ją całą rzucić na szalę rewolucji socjalistycznej.

<Powrót do strony głównej> <Powrót do archiwów Trockiego>